Dzieło literackie Schulza ma moc życiodajną, która leczy chore dusze. Rzeczy i zjawiska codzienne skąpane są tu w czarodziejskiej mitologii, która podnosi pospolitość do rangi wielowymiarowych, fantastycznych światów, a w nich nigdy nie dość olśnień i zachwyceń. A wszystko to dzięki zabiegowi rekonstrukcji czasu dzieciństwa, w którym poznanie świata ma charakter najintensywniejszy, a dowody czarodziejstwa widzimy na każdym kroku. Narrator – bohater doświadcza istnienia poprzez percepcję dziecka, która płynie w nim równolegle do jego dorosłej. Obie te perspektywy towarzyszą mitologicznej kosmogonii dziejącej się tuż obok nas, w samym środku rzeczywistości.
Zbiór opowiadań „Sanatorium pod klepsydrą” rozpoczyna motyw Księgi jako obiektu dziecięcej adoracji i pierwszych wtajemniczeń w świat. Nie jest to żadna konkretna książka, a raczej rekonstrukcja własnego zachwytu wobec napisanych światów, które zwiedzało się z fascynacją w dzieciństwie. Wszystko, co wpadało w ręce i opowiadało o cudownych krainach, było Księgą, którą Józef traktuje obecnie jako zadanie na życie, a nie jako przeszłość. Zostały z niej tylko strzępy dawnych historii, odnalezione w podartych gazetach, co wygląda jak mit zdegradowany, ale jednak był to kiedyś Autentyk, kraina nienasyconej ciekawości świata. A żyło się wtedy w epoce genialnej, bo tak swoje dzieciństwo nazywa bohater. Jest to taka epoka, która się zdarzyła i nie zdarzyła, „bo są rzeczy, które do końca zdarzyć się nie mogą”, ale pozostawiają po sobie ułomne inkarnacje, zastępcze byty i z tych kawałków można zrekonstruować całość. Podobnie dzieje się z czasem. Zwykłe fakty są uszeregowane w czasie, ale co zrobić ze zdarzeniami, które przyszły, gdy już cały czas został rozdany? Na szczęście istnieją boczne odnogi czasu, trochę nielegalne, ślepe tory, na których mogą dziać się spóźnione zdarzenia. W ten sposób może zdarzyć się wszystko. Blask słoneczny, wpadający przez okno, oślepia nadmiarem wybujałej rzeczywistości, którą można narysować, czuwając oczywiście nad tym, aby rysunki, wijące się jak nowotwory, nie uciekły spod palców. Wszystko chce być narysowane, przez pokój – wszechświat przelewają się pochody bestii i tajemniczych stworów, które tylko czekają swojego imienia, żeby wypełnić je swoją istotą. Rysownik jest jedynie medium, usiłującym nadążyć za wizją, a świat przechodzi przez jego ręce, ażeby się odnowić, rozpocząć swoje kolejne życie.
Rozeznawszy się w topografii zmitologizowanej codzienności, można dostrzec jej składniki, które są elementami zaczarowanego świata. Świat ów puchnie od nadmiaru, pęka od bujności i pogańskiej orgii roślinności. Płodność i witalność form rozsadza ramy istnienia. Ogromne łopuchy są jak „babska szeroko rozsiadłe, na wpół pożarte przez własne oszalałe spódnice”. Ciotka Agata „o mięsie białym i okrągłym” i skretyniała Tłuja, której pęczniejące plugastwo fascynuje i uwodzi podobieństwem do mitologicznego potwora ukrytego w cuchnącym zakamarku dzikiego ogrodu, to mieszkanki tego chtonicznego mitu. Lato wpada tu w obłęd dionizyjski, żar ognisty czyni z miasta biblijną pustynię. Świat Schulzowski ulega nieustannej przemianie, wszystko jest w wirującym ruchu i przenika jedno w drugie. Każdy fragment rzeczywistości jest ożywiony i posiada swoje tajemne życie. Noc to istota o czarodziejskich mocach, wicher jest demonem zniszczenia, ulica rozgałęzia się niespodziewanie w mnogość labiryntów, strychy „wystrychnięte ze strychów” pękają i rozprzestrzeniają się jak rośliny, a jawa całkiem niespodziewanie przechodzi w sen. Świat wystrzela rojem barwnych istnień, baśń i realizm wzajemnie się uzupełniają, tworząc cudowną całość, jedność kojącego bytu.
Ojciec – demiurg;
I najważniejszy mieszkaniec mitologicznego świata – ojciec, który organizuje wokół siebie kreacyjne moce i tajemnicze kosmogonie. Ojciec – wielki demiurg i czarodziej, kupiec, podszyty poezją, fantastyczny, barwny ptak, przedstawiciel magicznej strony życia. Jego choroba i pogłębiająca się umysłowa demencja powodują u niego dziwaczne zachowania, które w oczach syna są wielkimi objawieniami cudu, napełniają go dreszczem niespodziewanej metafizyki ukrytej w rzeczach. Wokół niego, w pokoju, latają ptaki jak ruchome kwiaty, skrzydlate fantazmaty, a on razem z nimi, macha rękami jak skrzydłami i wydaje z siebie świergoty, dumny ze swych tajemnych przeobrażeń i upojony dziecięcym zachwytem. W zetknięciu z ojcem „rzeczy cofały się niejako do korzeni swego bytu, aby wychylić się później w regionach wielkiej herezji.”
Ojciec jest tłumaczem świata i twórcą teorii filozoficznej na temat materii, ujętej w „Traktacie o manekinach”. Materia w tej koncepcji ma w sobie nieskończoną płodność i niewyobrażalne możliwości kształtów, dlatego stanowi fascynujący teren dla manipulacji demiurgicznych. Ale ojca interesuje wyłącznie proces demiurgii wtórnej, powołującej do życia formy prowizoryczne, zdeformowane i kalekie. Wie, że gdzieś w ciemnych zaułkach mieszkania fermentuje materia, która ukrywa się pod pozorami życia, swoista fatamorgana materii. Pseudomateria, na pograniczu ciała i ducha. Interesują go również manekiny, które przedstawiają uwięzioną materię w nadanej jej gwałtem formie, cierpienie pałuby zastygłej w geście wieczności. Materia pragnie bowiem przekształceń i ta tęsknota do przemiany nadaje jej wymiar tragizmu. Martwota materii jest tylko pozorem, za którym ukrywają się różne formy życia. Ta metafizyka materii jest zabiegiem sakralizującym konkret i codzienność. Wszystko, co czarodziejskie, jest tuż obok, w każdym przedmiocie i zjawisku. Wykład ojca o materii został ewokowany przy pomocy lśniącego jak języczek węża pantofelka służącej Adeli i jej czarnych pończoszek, ojciec jest bowiem wielkim fetyszystą, bałwochwalczym wielbicielem kuszących przedmiotów symbolizujących kobiecość. W obliczu kobiety i jej rekwizytów, ojciec czuje masochistyczną skłonność do uległości i poddańczych gestów, wielbiąc kosmiczną pramaterię, ziemską boginię wszelkiego życia.
W obecności ojca świat potęguje swoje demiurgiczne możliwości. Sprzedawanie materiałów w jego sklepie zamienia się w prawdziwą historię biblijną, gdy zwały materiału są przerzucane jak wojska i rozwijają się z łopotem jak chorągwie. Ojciec – walczący prorok tworzy na naszych oczach fantastyczną kosmogonię, przemieszczając się pomiędzy masywami górskimi z materiału, dolinami i jeziorami i wyłaniając się niespodziewanie znad góry Synaj. Ta sakralizacja pospolitości to najpiękniejsza cecha twórczości Schulza. Gdy sacrum miesza się z profanum, świat mówi swoim najprawdziwszym językiem.
Gdy ojciec umarł, syn – artysta wskrzesił dla niego boczną odnogę czasu. W niej można odbyć podróż widmowym pociągiem pełnym ciemnych zakamarków w zaświaty. W odrealnionej przestrzeni sennej wizji, w obecności milczącego konduktora – Charona, podróżujemy do zapomnianej stacji, pogrążonej w sennym odrętwieniu. Potem odnajdujemy sanatorium pod klepsydrą, w którym żyje pośmiertnym życiem umarły ojciec. Jest to życie cieniste, połowiczne, pozorne, lustrzane odbicie dawnej egzystencji. Poruszają się tu fantomy, zamiast ludzi, a „czas jest do cna zużyty, znoszony, przetarty”. Ale tylko w tej dzikiej aberracji czasu można było zapewnić ojcu miejsce do istnienia, półlegalną egzystencję w zaświatach sztuki. W cieniu życia.
Ulica – cień;
Każda rzeczywistość posiada swój cień, strefę mroku. W mieście opisywanym przez Schulza jest to ulica Krokodyli, królestwo tandety, komercji i nędznej imitacji. Aura rozkładu i zepsucia wytworzyła tu odpowiadających jej mieszkańców. Jest to bowiem dzielnica szumowin, podejrzanych kreatur i prostytutek. Rzeczywistość – rupieciarnia, rzeczywistość – maskarada przemierzana jest przez dorożki bez woźniców, atrapy tramwajów i pociągi – widma. Ludzie wyglądają jak wycięci z papieru, z taniego materiału ludzkiego, a imitatywny, iluzoryczny charakter tej dzielnicy podsumowany jest przez refleksję filozoficzną narratora. Jest to bowiem świat, w którym nic nie dochodzi do skutku, wszystkie ruchy rozpoczęte zawisają w powietrzu ze względu na przedwczesną fermentację pragnień, co się dzieje zawsze w atmosferze nadmiernej łatwości. „Przekroczywszy pewien punkt napięcia, przypływ zatrzymuje się i cofa, atmosfera gaśnie i przekwita, możliwości więdną i rozpadają się w nicość.” Ulica Krokodyli to symbol wdzierającej się miernoty i komercji do starego i dobrego świata, w którym mieszkają mity. Intrygując dreszczem zepsucia, tworzy jednak grzeszną ciemność, z której czerpie soki żywy świat prawdy artystycznej. Bez tego cienia żaden mit nie może się obyć. W oddechu diabła rodzą się anioły.
Noc, ciemność, głąb;
Noc jest w świecie Schulza pejzażem do zwiedzania i fantastycznym wydarzeniem. Posiada swoje tworzywo, jakim jest materia ciemności, która kształtuje chaos. Powstają w niej labirynty czarodziejskich światów, pełne łuków, sklepień, ciasnych pieczar, powietrznych korytarzy, które można przemierzać wraz z innymi nocnymi wędrowcami. Trzeba mieć jednak ze sobą koniecznie parasol na deszcz gwiazd i meteorów. Zafascynowanego wędrowca noc może wessać w siebie, w swoją niezmierzoną otchłań, która rysuje na niebie magiczne figury i parabole spadających gwiazd. Może pochłonąć przy pomocy swojej ciemnej mocy, rozpustnej płodności i wybujałego samorództwa. Noc potrafi również rzucać mroczne zaklęcia na ludzi, unieruchamiając ich w śnie podobnym do śmierci. „Tak wchodziły dusze powoli w ciemne anhelium, w bezsłoneczną stronę życia, której kształtów nikt żywy nie ujrzał.” Głębia nocy jest odczuwana przez bohatera jak głębia wszystkich aspektów świata, z którymi wchodzi on w pierwotny, archetypiczny kontakt, w autentyczny związek promieniujący życiodajną mocą.
Dzięki tej zasadzie Schulz zabiera nas ze sobą w podróż nie tylko literacką i filozoficzną, ale i głęboko egzystencjalną. Zaglądamy z nim pod podszewkę istnienia, w głąb świata. Pokazuje, że po drugiej stronie rzeczy panuje wieczny ruch i krążenie soków. Jesteśmy poprzez to genialne dzieło u korzeni, które pachną darnią i próchnem, wędrując w ciemności. U korzeni historii świata, na samym dnie, w podziemiach istnienia. Każda wiosna rośnie na historiach, które znajdują się pod ziemią. „Co za plątanina szeptów, co za mruczący gwar ziemi. Na starych historiach wyrosła przez noc nowa zieleń, miękki nalot zielony”. Jesteśmy w samym centrum mitu z jego cyklicznością dziejów wpisanych w odradzającą się naturę, która jest tutaj Księgą do metafizycznego czytania. Pośród zmartwychwstałych historii odnajdujemy również naszą własną. Bo każda historia osobista tworzy nową egzystencję świata. Witaj życie moje z popiołów, witaj barwny ptaku urodzony w śmierci i w ciemność osunięciu, który wiosnę głosisz i trzepoczesz skrzydłem na moim niebie.