Niepojęte pojąć? Piotr Wierzbicki: „Zapis świata. Traktat metafizyczny”

2614a82572d683c08f60b5b69e8930ea0b0af59b„Gdy zdumiewam się zagadką swoich narodzin, gdy ogarniam jednym spojrzeniem niedole i piękności świata, gdy słucham odartej z ciała, zapatrzonej w martwą strukturę istnienia Kunst der Fuge Jana Sebastian Bacha, gdy zadarłszy głowę, wlepiam wzrok w nonszalancko zarzucony przez kogoś na niebo szal Mlecznej Drogi, za którą czają się niewidzialne miliardy galaktyk pędzących coraz szybciej ku krańcom bytu, dopada mnie w jednym mgnieniu jakiś dziwny głód. Moje bebechy żądają, abym pojął.” Tak rozpoczyna się ta fascynująca podróż w głąb tajemnicy świata, razem z jego monstrualnym przepychem. Te cudowne, filozoficzne rozważania, napisane poetyckim językiem, prowadzą zachwyconego czytelnika w rejony najpiękniejsze dla pasji poznawczej. Autor rozpoczyna od zgłębiania natury rzeczy. W jaki sposób następuje utkanie rzeczy? Prawo natury administruje tym, by rzeczy były czymś więcej niż sumą swoich składników i podobnie jest z całym światem. Materialność rzeczy jest wątpliwa, ich namacalność to chytra sztuczka natury, polegająca na tym, że bezcielesne oddziaływania (przyciąganie, odpychanie, opór) ubierają się zawsze w kostium kształtów, konsystencji, rozmiarów. A nasz świat to fabryka bytu, którą cechuje nieposkromiona aktywność, gdyż wciąż produkuje odmiany samego siebie. W jednej odmianie następuje związek między przyczyną i skutkiem, a w innej tylko prawdopodobieństwo. Tak właśnie się rządzi sobą mikrokosmos, gdzie nic nie jest przesądzone. Orzeł czy reszka? Margines swobody otwiera miejsce dla przypadku i przed światem wyrasta strefa nieprzesądzonego. Ten bakcyl szaleństwa ma na imię – Chaos. Rządzi on obrotami rzeczy, czyni cuda i sprawia niespodzianki za darmo. Jego możliwości kombinatoryjne są nieograniczone. Czy świat wobec tego ku czemuś zmierza? Autor sądzi, że naturze nie przyświeca cel, bo chaos zakłada nieprzewidywalność przyszłości. Ale przecież po Wielkim Wybuchu świat zaczął się oblekać w kształty i wypączkowuje swoje warianty, które układają się w sekwencje. Świat zdaje się zmierzać od niższego zorganizowania do większego, gdyż natura ogranicza chaos w jednej strefie, ale daje mu pole do popisu w drugiej. I cały czas świat istnieje. Można by rzec: istnieje notorycznie. Zużycie materiału nie następuje, jedno stale przekształca się w drugie, to, co umiera, daje początek temu, co się rodzi. Wszystkie części wszechświata nieustannie wirują i rodzą swoje własne duplikaty. I to jest właśnie trwanie – postać istnienia, w której byty przechowują pamięć o sobie w kolejnych odbitkach samych siebie.
Dzięki czemu trwanie przetrwało? Bo dysponowało atutem przeciwstawiania się destrukcji. W  końcu trwanie wydało z siebie umysł, a umysł to szansa dla wyboru, który może sprzyjać trwaniu. Ale chaos panuje nadal, uwił sobie gniazdko w ludzkiej duszy pod postacią nieujarzmionej wolnej woli. Natura jedna ręką nadała pewnym poruszeniom cel, a drugą otworzyła nową furtkę dla przypadku. Czym bowiem nieoznaczoność cząstki w atomie, tym krnąbrność wolnej woli w ludzkiej duszy. Świat natomiast uzyskał nowy wymiar: własne odbicie, gdy naprzeciwko świat stanął jego partner – ludzkie ja.

Partner świata;

medieval-flashTrzy największe olśnienia ludzkiego ja to: odkrycie siebie, spostrzeżenie świata i rozróżnienie między jednym i drugim. W starciu między ja i światem pojawił się w człowieku imperatyw, by pojąć tajemnicę świata, a to stało się zaczynem poznania. Świat nadaje się do poznania, gdyż stwarza możliwości wnioskowania z jednych rzeczy o drugich i odkrywania prawidłowości. Umysł, wraz za swoimi pomocnikami – zmysłami, to jedyne dostępne nam okno na świat. Świat mówi do nas właśnie przez to okno, ale to ludzkie ja nadaje rzeczom odrębność i tożsamość. To ono powołuje do istnienia również piękno, gdyż to obserwator jest warunkiem istnienia piękna. Nie ma obiektywnie istniejącego pięknego błękitu morza, poza nami nie istnieje. Widoki świata wiją sobie w nas gniazdka. Jesteśmy więźniami swojego ja, nie ujrzymy nic, czego ono nie pozwoli nam zobaczyć. Ale ten partner świata potrafi prawidłowo identyfikować obiekty, odkrywać różnorakie prawidłowości w ich utkaniu, kształcie, położeniu i wyprowadza stąd uniwersalne prawa Natury. A czy istnieje coś takiego jak świat sam w sobie? Astronom, podglądacz natury, fizyk mają co prawda za przedmiot dociekań świat zewnętrzny wobec naszego ja, a nie jego wizerunek w głowie. Ale wszystkie ich narzędzia, metody zaczerpnięte zostały z tego świata, naszego świata obiektów ukonstytuowanych przez umysł. Zatem nie istnieje świat sam w sobie. Byt objawia się jako tożsamy z poznaniem. Fascynujący sekret istnienia! Dreszcze i olśnienie. Jestem więźniem mojego zachwyconego ja. Istnienie świata znajduje swoje dopełnienie w ludzkim ja. Ono okazało się niezbędne dla świata, to przemieniacz półistnienia w istnienie, czarodziej znający zaklęcie. Ludzkie ja, inteligentne lustro. Świat wprawdzie trwał miliardy lat, nieoglądany przez nikogo, lecz w którymś momencie wysupłał z siebie nas, my zaś potwierdziliśmy jego przeszłe istnienie ex post. Dopiero wtedy świat nabrał statusu egzystencjalnego.

Doświadczenia egzystencjalne;

Zbigniew-Beksiński_Pełzająca-śmierćNajbardziej fundamentalnymi doświadczeniami egzystencjalnymi są narodziny i śmierć. Metafizyczną osobliwość śmierci upatrujemy w nieuchronnej perspektywie nieskończenie wielkich przestrzeni czasu przyszłego, które będą upływać bez nas. Zadziwiające, że wydarzenia przeszłe, podczas których nie było nas na świecie, przyjmujemy z całkowitym spokojem. Nie dane nam było spacerować po ateńskim rynku i rozmawiać z Sokratesem. Drzemie w nas tylko bunt przeciwko wieczności przyszłego nieistnienia, bo teraz destrukcji ulega nasze własne ja, nieistnienie więc posiada dla nas głębokie znaczenie. Gdy umieramy, razem z nami ginie odbity w nas świat, odchodząc w nieskończoność niebytu.  Przerażająca jest ta niebanalna zagadka śmierci. A co z narodzinami? Gwałtownym powołaniem nas do istnienia bez naszej wiedzy i zgody? I dlaczego ja, z tym właśnie ciałem, z tą duszą, pojawiam się w tym, a nie innym miejscu, w tej, a nie innej chwili? I w ogóle, dlaczego ja to ja? Pomiędzy narodzinami a śmiercią kryje się dramat czującego istnienia. Ale natura nie dba o sens, milczy w sprawie sensu narodzin i śmierci. Ale powstały w niej – za sprawą człowieka – byty mentalne, takie jak dobro, miłość, piękno, szczęście. Nie składają się z cząstek ani drgań, ale zajęły pośród bytów pozycję arystokratyczną. Stanowią ludzką odpowiedź na pustkę głuchego kosmosu. Zrodziło je światło świadomości: to fenomen ludzkiej duszy, która czuje i wie, że czuje. Świat, co wyłania się z nicości, by mógł się dowiedzieć o swoim własnym istnieniu. Nie w tym aby kryje się sens?

Świat jako monstrum;

hqdefaultŚwiat jest obiektem nieogarnionym. Istnieje w permanentnej wymianie wariantów, nie da się go więc ogarnąć jedną, zunifikowaną formulą. Jest układem wielocentrycznym. Rzecz każda, ujrzana z drugiej strony, przedstawia się inaczej, stąd zawsze skazani jesteśmy na sprzeczne sądy, aspekty, perspektywy. Świat jest niejednorodny: strefa rzeczywistości zewnętrznej i strefa mojego ja reprezentują skrajną odmienność. Jedno jest wszak współfundatorem drugiego, zależne od siebie nawzajem. W pajęczynie mojego mózgu zapisane są moje więzy ze światem, on się tam zadomowił, zagnieździł. Moje ja jest jednym ze składników świata, a jednocześnie ja mam cały świat w sobie. Amorficzne monstrum, w którym kosmiczna konstelacja martwych rzeczy została sczepiona z wnętrzem ludzkiej duszy. Świat jest dziwny totalnie, monstrualny, kuriozalny i unikatowy. Za jego widzialną fasadą kryje się tajemniczy, niewidzialny obszar ciemnej materii. Może stanowi ona relikt preświata, który mógł istnieć przed punktem zero, otwierającym obecną fazę dziejów? Mnożą się zagadki i tajemnice. Jedno odkrycie prowadzi do kolejnej bezradności.  Świat pozwala się poznać, ale jednak nie pozwala się zrozumieć. I dlatego nie jest w mocy opisu świata skasować jego Wielką Tajemnicę. Opis świata może być więc tylko zapisem Zdumienia. Ale czy to nie jest fantastyczne doznanie, dążyć, olśniewać się i płakać z pokory wobec niewiadomego?  Trzeba zatem, jak twierdzi autor po dokonaniu swojej podróży przez filozoficzne odkrycia,  „odwróciwszy kolej rzeczy, ujrzeć teraz znane poprzez nieznane, istniejące poprzez wymykające się istnieniu, bliskie poprzez zagubione w pustce”. Dziękuję mu za to pokornie.

Piotr Wierzbicki: „Zapis świata. Traktat metafizyczny”, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2009;

Aneks: Informuję moich stałych czytelników, że tym pięknym tematem kończę mój blog. Dziękuję za Waszą serdeczną obecność, za pokrzepiające maile i komentarze oraz życzę fascynujących, czytelniczych podróży w głąb Tajemnicy. Ewa W.

Dział: Eseje filozoficzne | Tagi: , , , , | 5 komentarzy

Zbudować powieść jak katedrę. Marcel Proust: „Czas odnaleziony” ( „W poszukiwaniu straconego czasu” – t.7 )

11262dNajważniejszym bohaterem tego cyklu powieściowego jest czas, który wyznacza rytm wewnętrznego trwania człowieka. W ostatnim tomie Marcel postanawia odnaleźć sens czasu przeszłego i unieśmiertelnić swoje życie w dziele sztuki. Pod koniec życia odnajduje  w sobie scenę z dzieciństwa, która nigdy w nim nie przeminęła: czekanie na pocałunek matki na dobranoc i dźwięk dzwonka oznajmiający wyjście gości, co oznaczało nadzieję na zjawienie się matki. W głębi niego – po latach – dzwonek wciąż dźwięczał, a także pomiędzy nim a chwilą obecną, cała owa przeszłość rozwijająca się w nieskończoność, przeszłość, którą zawsze nosił w sobie. Pojął, że cały ten czas jego życia był nim, że musiał podtrzymywać z nim związek, że był fundamentem i nie mógł się poruszyć, żeby go nie przesunąć. Dźwięk dzwonka, ta chwila tak odległa, a jednak wewnętrzna, była punktem wyjścia w tych bezmiarach czasu, promieniującym na wszystkie zdarzenia, ośrodkiem jego egzystencji. Wokół tego punktu środkowego promieniście układały się jego losy. Zazdrość o matkę naznaczyła na zawsze jego życie cierpieniem w miłości i chorobą psychosomatyczną. Nieszczęśliwa miłość do Gilberty, potem do Albertyny, która wolała kobiety, do księżnej Guermantes, nieuchwytnej nereidy, boginki morskiej. Przyjaźń z Robertem de Saint- Loup, homoseksualistą, spragnionym ideału męskości, zakończona jego przedwczesną śmiercią na wojnie, rzuciła tragiczny cień na życie Marcela. A obok rozgrywa się inny rodzaj danse macabre, gdy baron de Charlus, wuj Roberta, podczas wojny, która wyzwala demony, każe się spętać i chłostać do krwi z miłości do skrzypka Morela, którego nie może mieć. Takie feudalne tortury były dekoracją jego średniowiecznej wyobraźni, opętanej mrokiem pożądań. Postaci niespełnione, tragiczne zajmują wiele miejsca w tej powieści, tworzą one otoczenie bohatera, z którego czerpać będzie soki twórcze. Dekadencki świat chylący się ku upadkowi, który artysta zamierza zatrzymać w czasie.
Na dziedzińcu pałacu Guermantes, u schyłku życia, Marcel doznaje olśnienia. Nierówne płyty chodnikowe dziedzińca nagle zawiodły go pamięcią do Wenecji i było to podobne doznanie do niegdysiejszej magdalenki zamoczonej w herbacie. Oba te obrazy dały mu radość, wystarczającą, by zobojętnieć na śmierć. Potem, gdy lokaj przyniósł mu talerz ptifurków i szklankę oranżady, ujrzał lazur morza w Balbec, gdyż tam właśnie raczył się takimi smakołykami. Ale dopiero teraz zobaczył barwy morskie w czystym i odcieleśnionym widzeniu wewnętrznym, bo prawdziwym rajem jest zawsze raj utracony. Marcel pojął, że pojawiły się znaki, które otwierają wrażenia, a te pojawiają się w momencie teraźniejszym i przeszłym, łącząc się ze sobą. W ten sposób można było się znaleźć poza czasem, w reaktywowanej przeszłości. Posmakować jednocześnie przeszłości i teraźniejszości, unieruchomić w migawkowym trwaniu drobinę czasu w stanie czystym. Ta chwila tworzyła człowieka wyzwolonego z porządku czasu. Wrażenie ogromnej radości było wspólne dla miejsca obecnego i tamtego, a przeszłość nagle zmartwychwstała i wtargnęła w teraźniejszość. Dopiero teraz Marcel odkrył piękno Wenecji, Balbec i pejzażu utraconego. To podwójne widzenie stworzyło mu taką możliwość, nałożenie się perspektyw czasowych otworzyło drogę do zrozumienia tego miejsca. W głębi jego jaźni drzemała prawda o świecie, który nie istnieje poza wrażeniami. Księgę znaków tworzy sama rzeczywistość, ale tylko człowiek może je odczytać w subiektywnym wrażeniu. W ten sposób powstaje sztuka, a artysta odkrywa dzieło sztuki, które jest w nim. Przedmiot wywiera na nas pewne wrażenie i tylko to jest prawdą, a obowiązkiem pisarza jest tłumaczenie wrażeń. Dzięki sztuce widzimy, jak świat się pomnaża, ilu jest bowiem oryginalnych artystów, tyloma światami, krążącymi w nieskończoności, dysponujemy. Marcel zdał sobie sprawę, że tworzywem jego dzieła będzie jego życie minione, które zmagazynował, ani się domyślając, że gromadzi pokarm dla swojej sztuki. Przeszłość bowiem, jak przekonuje filozof – Bergson, jest ciągle obecna i cała idzie za nami w każdej chwili. Trwanie wg Bergsona to ciągły postęp przeszłości , która wgryza się w przyszłość i nabrzmiewa, zatem Czas stanowi materiał, z którego zbudowane jest życie. Dlatego Marcel odczuwa Gilbertę w Albertynie jako jej kontynuację. Przeżył wiele cierpienia w miłości, zrujnował zdrowie, wiele razy chciał popełnić samobójstwo, ale zrozumiał, że wiodło go to drogami podziemnymi do prawdy o sobie. Tęsknota za matką w dzieciństwie wyznaczyła za pomocą subiektywnego wrażenia koleje jego życia, gdyż zaistniała w jego umyśle jako przeznaczenie.   Wszystkie osoby, które przeszły przez jego życie, złączyły się w jedność materiału istnienia i wszystkie od tego pierwotnego doznania pochodziły. Każda była niezbędna, aby zaistniała kolejna. W ten sposób wszystko mieści się we wszystkim, nie ma oddzielenia, gdyż wszystko w życiu wzajemnie się przenika, pochodząc od pierwotnej matrycy wrażeń. W tym sensie przeszłość żyje tuż obok, w każdej sytuacji i zdarzeniu, tworząc ciągłość jednostki ludzkiej.

Katedra i czas;

Czas_wszystko_na_jaw_wydobywa_dsl6-v
Marcel chce skonstruować powieść jak katedrę. Wszystkie detale tej metafizycznej konstrukcji wiodą do głównego tematu, jakim jest czas przeżywany subiektywnie. Na to dzieło będą się składać wrażenia odświeżone za pomocą pamięci, które trzeba będzie przekształcić w ekwiwalenty intelektualne, tak aby każdy czytelnik odczytał tam siebie. Dzieło pisarza bowiem to tylko rodzaj instrumentu optycznego ofiarowanego czytelnikowi, aby mógł on rozeznać się w sobie. Ta powieść – katedra wbija się w niebo potęgą swojej nieśmiertelnej tęsknoty za wiecznością. W niej pisarz – Marcel Proust żyje poza czasem, gdyż dzieło sztuki to jedyny sposób, aby odnaleźć czas utracony. Skomponował swoje dzieło na zasadzie marzenia sennego, wydobywając z pamięci kluczowe wrażenia metodą skojarzeń i łącząc wątki w jedność materii literackiej, która unaocznia prawdę, że rzeczywistość posiada czysto mentalny charakter. Mieszkamy bowiem zawsze w naszym umyśle, który kreuje nam obraz świata i tworzy nasz los. I czas swój nosimy w sobie do końca w całości, przeszłość jest teraz, obecna w każdej chwili, zawsze gotowa się ujawnić – w najdrobniejszym geście, zapachu, nieoczekiwanym miejscu zmartwychwstaje i uruchamia świeżość wrażeń, które składają się na nasze trwanie. W każdej chwili jesteśmy całością z powodu czasu i pamięci, a to się składa na nasze świadome życie, które artysta potrafi wykorzystać twórczo, aby zbudować wielotomową powieść – katedrę, w której życie minione jest wiecznie obecne w teraźniejszości, odbija się w niej jak w lustrze, spoza którego wyziera Czas – tworzywo życia.

Dział: Literatura piękna | Tagi: , , | 4 komentarze

Miłosne arabeski. Marcel Proust: „W cieniu zakwitających dziewcząt” („W poszukiwaniu straconego czasu” – t.2)

W-poszukiwaniu-straconego-czasu-Tom-2-W-cieniu-zakwitajacych-dziewczat_Marcel-Proust,images_big,6,978-83-7927-022-4_MP3W tej powieści – jak w  czułym sejsmografie duszy –  każda myśl, każde drgnienie wyobraźni, najsubtelniejsze wrażenia, są rozkładane na czynniki pierwsze, przyłapywane w momencie ich poczęcia, w ledwo przeczuwanym kształcie. Wehikuł czasu zabiera nas w podróż wewnętrzną bohatera do źródeł samego siebie. Kontekstem egzystencjalnym jego rodzącej się świadomości staje się we wczesnej młodości nieszczęśliwa miłość do Gilberty. Córka Swannów, złożona z dwóch nieprzystających do siebie natur, symbolizujących ojca i matkę, „mieniących się, spływających, wypierających się wzajemnie w tym ciele Meluzyny” – mogła być kolejno tylko jedną naturą lub drugą. Przepaść między nimi była lustrzanym odbiciem amorfii w małżeństwie Swanna. Gilberta odziedziczyła wewnętrzną sprzeczność pomiędzy rodzicami i stała się osobą rozdartą, niepewną i nieobliczalną nawet sama dla siebie. Marcel jest zapraszany do domu Swannów, gdyż oboje czują, że ma on dobry wpływ na ich nieprzewidywalną córkę, a on płonie gorączką, przedmioty w  salonie emanują dla niego osobliwym czarem, bo przejęły w siebie coś z nich, Swannów, poddanych mitologicznej obróbce wyobraźni, „fotel rozkoszny, wrogi i zgorszony” posiada duszę i współgra z teatralną scenerią domu i pragnieniami miłości. Wizyty zbliżają go do Gilberty i oddalają, jest nieuchwytna i niestała jak samo szczęście, ciągłe wewnętrzne drżenie prowadzi go do choroby duszy i ciała, powtarzają się ataki nadziei i rozpaczy, pisze wściekłe listy do niej, w których „nigdy już” znaczy „dziś wieczór, jeśli zechcesz”, udręka i dżdżyste słowa „bez okienek błękitu” pomiędzy nimi. Za jakiś czas trochę ulgi i spokoju, by znowu powróciły cierpienia, obłąkana huśtawka emocjonalna, wieczny lęk trawiący każdą chwilę, a w końcu uzależnienie od narkotycznych emocji.   W antraktach miłosnego spektaklu poznaje ukochanego pisarza – Bergotte`a, konstatując, że boska mądrość jego książek nie ma nic wspólnego z tym ludzkim indywiduum, gdyż dzieło przerosło autora. Idzie za tym przenikliwa refleksja o tym, że ludzie zdolni stworzyć genialne dzieła to ci, którzy zdołali uczynić swoją osobowość podobną zwierciadłu. „Geniusz polega na sile odbijającej, nie na swoistej wartości odbitego przedmiotu”. Jest to ważna uwaga dla samego bohatera jako przyszłego pisarza, osobliwego medium pomiędzy sobą a światem. Marcel odbija zatem swoją udrękę miłosną we własnej świadomości, by po latach do niej powrócić i zrobić twórczy bilans tego etapu życia. Oszalały taniec wewnętrznej busoli trwa tak długo, aż Marcel postanawia popracować nad samobójstwem tego siebie, który kochał Gilbertę i więcej jej nie widywać. Kuracja psychicznego oderwania się i całkowitej izolacji od obiektu własnych cierpień osiągnęła zbawienny skutek. „Siły, jakimi rozporządzałem, aby się przeciwstawić swojemu cierpieniu, tak wątłe zrazu, osiągnęły nieobliczalna potęgę”. Trwałość i ciągłość nie są dane niczemu, nawet bólowi, a ci, co cierpią z miłości, są własnymi lekarzami. Marcel starał się zatem hodować w sobie i podsycać takie myśli, które w obliczu więdnących uczuć wydzierają coraz to większą część duszy z uścisku wspomnień o ukochanej. Przywierał myślami do nowych zjawisk, których nie poznał z Gilbertą, koncentrował się na najmniejszych epizodach, szczegółach życia, pielęgnował radości i sycił się wzrastającą z każdym dniem nieprawdopodobną ulgą. „Bo choćby lubiło się truciznę, która nam szkodzi, kiedy jakaś okoliczność pozbawiła nas jej od jakiegoś czasu, niepodobna nie cenić odpoczynku, braku wzruszeń i cierpień”. Po latach wspomina, że dawno minione męki z powodu Gilberty przeżyła w świadomości przyjemność, z jaką podziwiał czarodziejskie toalety pani Swann, z jakimś obszyciem przypominającym płaskorzeźby w katedrze gotyckiej. „Bo życie jest o wiele dłuższe dla wspomnień poetyckich wrażeń niż dla wspomnień ran serca”. Jednak jeszcze wielokrotnie zmartwychwstawało jego ja związane z Gilbertą, gdy uaktywniały się ostatnie rezerwy przeszłości. Najlepiej bowiem przypomina nam jakąś istotę to, cośmy zapomnieli, całkiem błahe skojarzenia ukryte w dżdżystym podmuchu wiatru, zapachu pokoju, nieważnym powiedzonku, pochodzących z pamięci podświadomej, tej poza nami. Cierpienie więc czasami jeszcze wracało, ale nie było już dłuższe od snu.

Magiczna podróż;

imagesMarcel pojechał ze swoją ukochaną babką do Balbec, na rekonwalescencję po udrękach serca. Metafizyczna jazda pociągiem daje mu czarodziejskie  przeżycie, gdy wczesny poranek ma w sobie jeszcze dwie sprzeczne fazy: nocną, z błękitnymi od księżyca dachami domów i poranną, z rozjaśnionym pasem zaróżowionego nieba, można było w ten sposób przyłapać świat w trakcie unicestwiania i tworzenia, przenikania obu form, w trakcie olśniewającej metamorfozy. Ta ruchomość i plastyczność świata pojawiać się będzie na każdym kroku w doznaniach bohatera, gdyż rzeczywistość opowiadana posiada jego cechy umysłowe, staje się w pełni subiektywną wizją, odzwierciedleniem świadomości doznającego podmiotu. Podobnie w hotelowym pokoju, z którego okna widać morze, Marcel konstatuje, że obraz morza zmienia się w zależności od pory dnia i oświetlenia, przedstawiając sobą impresjonistyczne wizje świata, poddane prawu ruchu, pulsowania, zmienności wrażeń. Wraca żądza życia, smutek odchodzi powoli w przeszłość, wszechświat bowiem jest znowu nadzwyczaj interesujący. Często podąża powozem z babką i jej znajomą cudownymi drogami, które pozostały odtąd w jego pamięci jak haczyk chwytający potem wszystkie podobne drogi, które stykały się już zawsze z jego sercem.  W ten sposób przeszłość i teraźniejszość stawały się jednością, zdarzały się równocześnie, jak głosi nowoczesna fizyka, uznająca czas za projekcję umysłu, a nie wartość fizykalną. Na jednej z tych czarujących dróg życia Marcel ujrzał grupę dziewcząt zakwitających, „osobliwą i ruchliwą plamę”, w której nie dostrzegał granic, była to tylko „płynna, zbiorowa i ruchoma piękność” jak na obrazie malarza. Dziewczęta kipiały młodością, ogarnąć tę kobiecą przestrzeń, tę barbarzyńską witalność, kim jest ta, co tak niedbale kołysze biodrami, ruda, o złocistej cerze, oglądać te twarze z różnych perspektyw, w zwielokrotnieniu, piękne, nasycone nieznanym. Pomnożyć samego siebie, wejść do tego świata, gdzie panuje zdrowie, nieświadomość i okrutna radość, pociąga go to ze względu na jego wybujały intelektualizm, nadwrażliwość i neurastenię. Kochając się w kimś, zawsze nasycamy go stanem własnej duszy, dlatego bohater stwarza własną wyobraźnią obrazy miłości z jedną z tych dziewcząt – Albertyną, która wkrótce staje się Albertyną urojoną, nie mającą nic wspólnego z rzeczywistą, co stanie się bolesnym doświadczeniem w chwili poznania. Ale rzeczy rzadko są prawdziwe, gdyż połączone z prawami ludzkiej percepcji, przedstawiają sobą rys deformacji i cechy postrzegającego umysłu. Można to porównać do malarstwa, bohater bowiem poznaje malarza Elistira, który maluje doskonałe pejzaże nadmorskie. W jego obrazach nie ma granicy między ziemią i morzem, ponad dachy wyrastają maszty okrętów, jakby były one na lądzie, za to kościoły zdają się wychodzić z morza, tworząc wrażenie mistyczne. Ziemnowodni ludzie łączą się z wybuchającą wszędzie siłą morskiego żywiołu. Taka sztuka ilustruje zasady działania ludzkiego umysłu, prawa optyki, uwzględniające grę światła, subiektywne doznania patrzącego. Wszystko zatem jest tą zasadą połączone, obserwator, jak mówi fizyka kwantowa wpływa na stan świata, tworzy świat zgodny z właściwościami swojego umysłu. Dlatego Marcel najpierw musi stworzyć Albertynę w wyobraźni, aby później korygować ten obraz, jednak zawsze aktywnie wpływając na rezultat. Nie ma obiektywnego świata, tworzymy go własnymi aktami umysłowymi w każdej chwili. Powieść Prousta jest genialnym zapisem całkowicie subiektywnej wizji życia i świata tworzonego w głębi jaźni, a nie w zewnętrznej przestrzeni.
Gdy Marcel poznaje Albertynę, odnajduje z przykrością jej nieprzyjemny ton głosu, język pełen kolokwializmów i nonszalancki styl bycia. Ale była jego przeciwieństwem, obcym gatunkiem, zatem upragnioną tajemnicą, którą chciał zgłębiać. Rozmawiał z nią, nie wiedząc, gdzie padają jego słowa i co się z nimi dzieje, bo „na ogół osoba, do której zwracamy się, wypełnia je sensem dobytym z własnej jej istoty”, zatem rozmowa przypominała wrzucanie kamyków w otchłań bez dna. Próbował ją odgadywać, wnikać w wyraz jej fizjonomii, mowę jej ciała, ale czuł się „jak uczeń wobec trudności greckiego tekstu”. Miłość dąży do całkowitego wchłonięcia drugiej osoby, potrzebujemy dotykać jej myśli, serca, odzywa się w nas pierwotne pragnienie bliskości, bo jest to potrzeba archetypowa, preegzystencjalna, zatem Marcel próbuje zdobyć uczucia Albertyny wszystkimi sposobami. Ale – odrzucony w intymnej chwili – skłania swoje uczucia ku Annie, przyjaciółce Albertyny, niestety zbyt podobnej do niego, aby mógł się zakochać. Miłość potrzebuje bowiem koniecznego przeciwieństwa, aby mogło ono dopełnić niepełną osobowość brakującymi pierwiastkami. Tylko w Albertynie odnajdywał on bowiem różne istoty i sam przez to stawał się coraz to innym człowiekiem wobec każdej z pojawiających się przed nim Albertyn. Czuł przy niej swoją wielokrotność, każde jego ja miało odmienne imię, było zazdrosne, obojętne, zmysłowe, melancholijne, wściekłe, w zależności od substancji psychicznej, którą aktywowała ukochana. To doświadczenie miało wartość fundamentalną dla jego przyszłego życia. Miłość wzywała go do aktu tworzenia własnej osobowości, do aktywności w budowaniu siebie. Całkiem inaczej niż w przyjaźni, która go raczej odsuwała od siebie. Był bowiem naturą refleksyjną, artystyczną, a więc miał upodobanie do samotności. W koncentracji na kontaktach z przyjacielem był niezdolny do ziszczenie samego siebie, ponieważ był jak „drzewo czerpiące z własnego soku następny węzeł swej łodygi”. „Bo ci z nas, których prawo rozwoju jest czysto wewnętrzne, nie mogą nie odczuwać wrażenia nieodzownej nudy w towarzystwie przyjaciela, wrażenia, że się zostaje na powierzchni samego siebie, zamiast wieść swoją odkrywczą podróż w głąb”.

2289936_czerownetangorenatabrzozowska
Wszystkie przeżycia w Balbec zatrzymały się na zawsze w pamięci bohatera i stały się rodzajem matrycy na dalsze życie. W magicznej podróży przez życie był to kolejny przystanek, ląd, na którym spełniała się miłość, jej rozliczne arabeski, gorączkowe, rozedrgane, płynne i nieuchwytne, te, które wejdą później w głąb osobowości i będą budować na jej fundamencie osobliwe wzory życia, rozszerzające się koncentrycznie wokół tych fundamentalnych doświadczeń. Umarłe od dawna, letnie dni w Balbec, pamięć ostrożnie odwijała z wszystkich płócien jak mumię, „zanim ją ukaże zabalsamowaną w jej złotej szacie”.

Dział: Literatura piękna | Tagi: , , , | Wyślij komentarz

W laboratorium pamięci. Marcel Proust: „W stronę Swanna” ( „W poszukiwaniu straconego czasu” – t.1)

w-poszukiwaniu-straconego-czasuPomiędzy jawą i snem, w chwiejnych godzinach o nieokreślonej tożsamości, w krótkich stanach przebudzenia i ponownego zapadania w sen, przychodzą wspomnienia. Najważniejsze są te, które przechowuje pamięć emocjonalna. Marcel, bohater – narrator sięga pamięcią do swojego pokoju w Combray, kiedy był dzieckiem i przebywał u dziadków. Z pokojem tym, który był jego sypialnią, łączy się dramat jego samotności i tęsknoty za matką, na którą czeka, udręczony, aby go pocałowała przed snem. Pocałunek ten urasta w jego oczach do rangi mitu, symbolizując jego pierwsze tragedie miłosne, żarliwe pragnienie bliskości i czułości matki, która zawsze jest daleko. Jest dzieckiem nadwrażliwym, o artystycznej duszy i nade wszystko pragnie obecności matki, źródła życia i ukojenia. Ten ból oczekiwania na zawsze utrwalił ten pokój i tamten czas w jego pamięci. Teraz odtwarza to wrażenie, sięga do minionego czasu, aby zdobyć wiedzę o swoim życiu, świadomą refleksję o sobie i świecie. Od tego wspomnienia rozpoczyna się ta wielotomowa powieść, która traktuje o czasie uwięzionym w pamięci i o sposobach docierania do prawdy o człowieku. Retrospekcja łączy się tu z perspektywą teraźniejszą, co składa się na pełny obraz świata, wydobyty z wielu planów czasowych i kontaminacji różnych punktów widzenia. Przeszłość ukrywa się w sytuacjach lub przedmiotach najmniej spodziewanych. Ciastko – magdalenka, zamoczone w herbacie, uruchamia potężną reakcję emocjonalną, rozkoszną radość o tajemniczym pochodzeniu, ulotne wrażenie czegoś niezwykłego w życiu bohatera. Myśl drąży i docieka tego dziwnego stanu i oto z filiżanki herbaty wychodzi ciotka Leonia sprzed wielu lat i za nią ponownie całe Combray – kościół, domy, ogrody i ludzie, a z nimi – pan Swann, który jest obiektem filozoficznego poznania dla bohatera. Obserwując bowiem relacje swojej rodziny ze Swannem, zauważa po latach, że ludzie stwarzają sobie obraz człowieka zgodnie ze swoimi potrzebami i właściwościami umysłu. „Nasza społeczna osobowość jest tworem cudzej myśli.” Każda osoba jest szczelnie wypełniona pojęciami, jakie o niej mamy, zatem pan Swann jest adekwatnie do tego traktowany, a wszelkie nowe informacje o nim, które mogłyby zburzyć ustalony obraz, są po prostu ignorowane. Pragnienie tkwienia w schemacie jest o wiele silniejsze niż zmiana poglądów. W ten sposób sztywność mentalna członków tej rodziny zderza się ze Swannem, który jest człowiekiem wielowymiarowym i nieuchwytnym w swojej wewnętrznej tajemnicy. Rodzi to konieczne życiowe napięcia i tworzy dynamikę zdarzeń.
Combray to przesycony zapachami, dźwiękami, barwami i smakami, wielozmysłową symfonią, intensywny obraz świata, który stanie się na zawsze dla bohatera matrycą doznań. W tym –  zaklętym w pamięci –  świecie żyje poza czasem ciotka Leonia ze swoimi dziwactwami, maniami i hipochondrią. Zaparzanie herbaty staje się tu cudownym misterium i fantastycznym wydarzeniem, w którym listki i kwiaty przybierają we wrzątku czarodziejskie kształty, a czynią to pod wpływem wyobraźni bohatera, gdyż nie da się tu oddzielić podmiotu od przedmiotu. Bohater bowiem wchodzi ze światem w kontakt czuły i intymny, zacierając granice pomiędzy sobą a zewnętrznością, nadając tym samym światu magiczny, nieuchwytny wymiar, blask własnej duszy i zachwyconego spojrzenia. Dlatego topografia miasteczka, z jego kościołem  zwieńczonym wieżą św. Hilarego, stanie się przestrzenią wewnętrzną, mityczną, pierwotną, w której wieża będzie odwiecznym wyznacznikiem tożsamości duchowej bohatera. Jego świat jest w największej mierze ukształtowany przez książki, które rozpościerają przed nim różne stany duszy, rodzą zdolność do uczuć, pojawiających się w zwielokrotnieniu, w obfitości i intensywności, w życiu możliwych dopiero po wielu latach doświadczeń. To nałogowe czytanie doprowadzi bohatera do ostrego, filozoficznego widzenia świata, do dostrzegania rzeczy ukrytych w najmniejszych skrawkach rzeczywistości, które „były pełne, gotowe się rozchylić”, odkrywając przeczuwaną prawdę. To ważne doświadczenie dla przyszłego pisarza, gdyż powieść ta ma cechy autobiograficzne i traktuje o podróży Prousta do źródeł samego siebie. Ale jednocześnie jest to książka o każdym człowieku poszukującym prawdy o sobie, o cudownej mocy minionego czasu, który można twórczo wykorzystać do zbudowania świadomości i kreowania obecnego życia. Bohater jest już – po latach –  świadomy, że uwewnętrznione Combray tworzyło jego dalsze życie. Mieszkańcy podkreślali w nim znaczenie dwóch stron, gdzie udawano się na przechadzki: strony Meseglise, zwanej również stroną Swanna i strony Guermantes, dwóch odmiennych przestrzeni, stanowiących części Całości, topograficznego uniwersum świata. Obie te strony przetrwały – w ich najbardziej ulotnych zjawiskach – dzięki zachwyconej, wytrwałej obserwacji bohatera, który przeniósł je w głąb własnego umysłu i uczynił tworzywem sztuki, istniejącej poza czasem, w królestwie nieśmiertelności.

Strona Swanna;

ProustSwann miał szeroką naturę, nie mieścił się w schematach i konwenansach. Emanował nieprzeniknioną tajemnicą, zatem budził bezustanną ciekawość i stawał się ośrodkiem powszechnego zainteresowania. W salonach zachowywał zawsze pewną niezależność i nie dawał się wciągnąć w żadne układy towarzyskie i koterie, poznawszy uprzednio wszelkie tajniki hipokryzji zawarte w uprawianiu gry społecznej, w której ludzie wzajemnie łowią się w sieci zależności, aby zapewnić sobie większą władzę nad innymi. Ten znawca sztuki, kolekcjoner starożytności, człowiek o wysokim poziomie umysłowym i naturalnej, niewymuszonej swobodzie towarzyskiej, odczuwał szczególną namiętność wobec kobiet pospolitych. Reprezentowały one jego własny pierwiastek, z którym nawiązywał kontakt, jego własną, nieprzerobioną lekcję, zadawaną mu przez podświadomość. Prawa duchowe, ukryte w rzeczywistości,  zawsze kierują mechanizmem sekretnego przyciągania wzajemnie adekwatnych treści, dlatego niezmiennie odkrywamy prawdę o sobie na podstawie osób lub sytuacji, które przyciągamy. I tak Swann przyciągnął Odettę, kobietę poszukującą korzyści materialnych u mężczyzn, kurtyzanę, o przeciętnej umysłowości i oziębłym sercu niezdolnym do empatii. Jej nadrzędnym pragnieniem było prymitywne, zwierzęce przetrwanie, zatem organizowała swoje życie wyłącznie w tym kontekście. Ujawnia się tutaj paradoksalna prawda życia: im bardziej jest skomplikowana indywidualność człowieka, im większy w niej udział duchowości, tym ciemniejsze, bardziej zwierzęce jego przeciwieństwo. I na odwrót. Ta symetryczność duchowa wiąże ze sobą antynomie, gdyż wszystko w naturze zmierza do całości. Swann zatem zakochał się w Odetcie za pośrednictwem sztuki, cudowna fraza muzyczna otworzyła jego serce w momencie spotkania jej, a później widzi ją w kontekście obrazów Botticellego i jest to czar zaklęty, który wpędził go w koszmary cierpienia i śmiertelnej zazdrości, odbierającej rozum i śmierci podobnej. Miłość Swanna to przejmujące studium zazdrości i zniewolenia miłosnego, które przypomina koszmarny sen. Wszystkie jego próby zdobycia uczuć tej kobiety rozbijały doszczętnie jego życie, niszczyły poczucie sensu i wartości, groziły śmiertelnym niebezpieczeństwem utraty zdrowia i życia. A jednak wyzwolić się nie mógł, wplątany w samonapędzający się mechanizm zniszczenia. Ona wciąż nieobecna, urojona, coraz bardziej obojętna i skupiona na przyjemnościach, a on pogrążony w szaleństwie i rozpaczy, chorobliwie uzależniony od lęku i cierpienia. A jednak ożenił się z nią. Tylko w ten sposób chciał oswoić ból. Lekcja życia pozostała zatem z nim na wiele lat. Energia poświęcona na daremne zabieganie o miłość u osoby do tego niezdolnej, gdyż nastawionej na instrumentalne traktowanie ludzi, zwraca się zawsze przeciwko zakochanemu z siłą proporcjonalną do żaru namiętności, prowadząc go prostą drogą do samounicestwienia. Jest to jednak najważniejsza lekcja wszechświata, który zmusza człowieka w ten sposób do nauki, każąc mu  rozpoznać kod wewnętrzny takiej destrukcji, aby nauczyć się nad nią panować.  Ta destrukcja bowiem jest zawsze w nas, jeśli nie umiemy rozpoznać, że dobra miłość uskrzydla obie strony i dodaje sił, a zła pomniejsza i degraduje. Pierwszym zatem krokiem tej lekcji jest stworzenie szacunku do samego siebie, do każdej części naszego ja, pokochanie wszystkich swoich słabości i radość z wszystkich zalet duszy. Wtedy osobowość scali swoje rozszczepione części, a człowiek osiągnie trwały spokój. Tego właśnie mógł się nauczyć Swann dzięki obecności Odetty w jego życiu. Nie umiejąc rozpoznać niewłaściwego obiektu własnych uczuć, nie rozpoznał też własnej destrukcji. Gdy brakuje wzajemności w miłości, zawsze to świadczy o tym, że istnieje  problem do rozwiązania w nas. Ta część osobowości, którą reprezentuje Odetta w życiu Swanna, wymagała czułej opieki, naprawy, uzdrowienia i tylko w ten sposób można było wyleczyć się z cierpienia nieodwzajemnionej miłości. Destruktywna miłość bowiem zawsze wzywa do działania w sferze świadomości. I to jest jedyna droga do integracji nieuświadomionego dotąd pierwiastka, który rodzi cierpienie. Wówczas przeciwieństwo przestanie ulegać eksterioryzacji w życiu, a stanie się wewnętrznym pierwiastkiem, w który dokonany został świadomy wgląd, co jest równoznaczne z zakończeniem cierpienia, czyli przerobieniem lekcji zadanej przez podświadomość.  Na razie Swann ma to jeszcze przed sobą.
Swann jest bohaterem bardzo istotnym w życiu społeczności Combray, jak również  w życiu wewnętrznym Marcela. Dlatego pierwszy tom powieści nosi tytuł: „W stronę Swanna”. Jego córka bowiem –  Gilberta dostarczy takich samych cierpień Marcelowi przez swoją niepochwytność  jak jej matka Swannowi. Gilberta to pierwsza młodzieńcza miłość bohatera, pełna lęku i zazdrości, wytyczająca na zawsze w jego sercu model miłości połączony z cierpieniem, która więzi ten pierwotny czas w duszy, gotowy powrócić w tysiącu konfiguracjach, zanim nie zmienimy wzoru informacyjnego dzięki obudzonej świadomości.
malczewski thanatos mnw_6642587Ta miłość pragnąca, ale niespełniona, przygotowana duchowo przez literaturę, rzucała czar na wszystkie miejsca, w których bywała Gilberta, miejsca mityczne, uświęcone jej czułą obecnością, gdzie bohater poszukuje jej śladów, aby stopić je z własną tęsknotą. Zaklęciem miłosnym są również objęci rodzice Gilberty. W hipnotycznym obłędzie Marcel chodzi ścieżkami pani Swann w paryskim Lasku Bulońskim, by w braku Ukochanej śledzić jej matkę, wcielenie elegancji i piękna, uduchowionej własnym jego uczuciem i żarem pragnienia.  Po wielu latach, gdy wraca na to miejsce, spostrzega nicość. Szedł tutaj z ideą doskonałości, stworzoną przez niegdysiejszy obraz pani Swann w otoczeniu drzew. Jednak teraz zniknęła boskość kobiet spotykanych na ścieżkach lasku, pozostał tylko na tym miejscu fetyszyzm wobec rzeczy dawnych. To, co widział teraz, były to tylko cienie tego, co było niegdyś. Zrozumiał, że to nonsens – szukać w realnym świecie obrazów pamięci. „Zawsze będzie im brakowało czaru, które użycza sama pamięć”. Rzeczywistość sprzed lat nie istniała już. Bo nie chodziło o samo miejsce, tylko o ciągłość wrażeń tworzących nasze życie. Tamto życie umarło, a czas zabrał ze sobą w śmierć aleje Lasku Bulońskiego i te postaci własnego ja, które się z nim zrosły. Świat w tamtej postaci jest już nie do odzyskania. Ale czas zawiera w sobie inne magiczne właściwości, ukryte w pamięci. Twórcze możliwości wykorzystywania znaczeń minionych czasów dla budowania teraźniejszego istnienia. Bo tylko poprzez dystans do przeszłości można zdobyć wiedzę o swoim życiu, tylko w oddaleniu, z perspektywy, wraca do nas ziarno prawdy, które wchodzi w skład naszej przekształconej osobowości, zdolnej do nowego życia. To prawda intelektualna i intuicyjna zarazem. Świadoma i podświadoma. Uwięzione okruchy czasu, wyzwalane przez mimowolne odruchy, zapamiętane w jakiejś smudze zapachu, dźwięku muzycznej frazy, ulotnym smaku przywracają nas sobie, abyśmy mogli bezustannie dokonywać aktów świadomej refleksji i otwierać się na intuicyjne poznanie swojego życia. Dzięki tej właściwości czasu subiektywnego, który jest w nas, a nie tylko w świecie zewnętrznym, możemy kreować siebie i żyć zgodnie z głęboko ukrytym prawdziwym ja, co jest najpiękniejszą przygodą jaźni. O tych przygodach mówią kolejne tomy powieści Prousta, wabiąc odkryciem ważnych tajemnic życia wewnętrznego człowieka, wartych trudu zgłębiania tej wielostronicowej książki, której oddajemy Czas, aby mógł on do nas – przekształcony –  powrócić, osadzając się w miąższu naszej osobowości i uczynić nas pełniejszymi w naszej egzystencji.

Dział: Literatura piękna | Tagi: , , , , | 1 Komentarz

Filozofia siekiery. Fiodor Dostojewski: „Zbrodnia i kara”

bUpSgQv0e2BvMaA0BBRodion Raskolnikow siekierą chce wymierzyć światu karę. Za nędzę, która prowadzi do odczłowieczenia i za straszliwe cierpienia ludzi. Sam żyje w upokarzającym ubóstwie, w maleńkim pokoiku, przypominającym trumnę, nędznym i smrodliwym, który sprzyja mrocznym myślom i ponurym nastrojom. Czuje  obrzydzenie do samego siebie, a wyczerpująca samoudręka doprowadza go na skraj czeluści. Dawno już przestał być studentem, gdyż skończyły się pieniądze na czesne, a tu matka pisze o tym, że jego siostra wychodzi za mąż za szubrawca, żeby posyłać pieniądze bratu. W głowie już od jakiegoś czasu roi się złowieszczy plan, lęgną się brudne myśli o zabójstwie starej, odrażającej lichwiarki, która żeruje na nędzy ludzkiej, na cierpieniu, stając się symbolem okrutnego systemu społecznego. Bohater jest przekonany, że prawa natury dają wybitnym jednostkom przyzwolenie na zbrodnię, jeśli ma to służyć postępowi i rozwojowi świata. Napisał nawet na ten temat artykuł do gazety, podając przykłady wielkich ludzi w historii, którzy – wprowadzając nowe idee – nie cofali się przed rozlewem krwi. Rodion, który za taką jednostkę się uważa,  chce zatem system, w którym zmuszony jest żyć, rozwalić siekierą, ma to być cios obrazujący całą wściekłość upokorzonych ludzi, cios dla łajdaków i nikczemników, cios w obronie szlachetnych wartości humanizmu. Siekierze towarzyszy zatem szczególna filozofia. Mentalny plan dojrzewa, wzbogaca się o szczegóły, rozpoznanie miejsca zbrodni, rozpatrzenie wszystkich okoliczności. Świat jakby sprzyjał tej zbrodni. Studenci w knajpie rozmawiają o starej, właśnie gdy Raskolnikow tam siedzi, ta rozmowa to jakby wypowiadanie jego własnych myśli, o tym, że taka odrażająca wesz powinna być zabita, by jej okupione cierpieniem pieniądze można było przeznaczyć na uratowanie wielu ginących istnień. Ta rozmowa „coś jakby z góry wyznaczała w jego życiu, stanowiła swoisty drogowskaz”. Ma wrażenie, że ktoś go prowadzi za rękę, zawzięcie pociąga do celu. Zbrodnia musi się spełnić, zrealizować, aby nastąpiło przekształcenie świata. Diabeł podsuwa mu nawet siekierę, jest w otwartej stróżówce, nie musi się specjalnie trudzić jej zdobyciem. Pojawia się znikąd. Jesteśmy w umyśle bohatera, zewsząd strzelają rozgorączkowane myśli, czujemy dygot emocji, rozsadzający ból w czaszce, przyśpieszony oddech, słyszymy jego kroki na schodach, przyczajone, ostrożne, dzwonek do drzwi. Napięcie rośnie, sami ledwo to wytrzymujemy, czytelnicy – mordercy, jesteśmy z nim do końca, pisarz nas nie oszczędza. Psychologizm w tej powieści wciąga bezgranicznie w akcję wewnętrzną, nie sposób się uwolnić od hipnotycznej władzy tych genialnych opisów stanu umysłu bohatera w trakcie dokonywania morderstwa. Każda czynność i każda myśl to osobne dzieła sztuki pisarskiej, nie umknie nam żaden szczegół – ani cios obuchem w głowę lichwiarki, ani późniejsze gorączkowe poszukiwania łupu, ani  narastająca psychoza strachu, gdy pojawiają się nieprzewidziane okoliczności. Trzeba jeszcze zabić Lizawietę, siostrę lichwiarki, która pojawia się nagle, roztrzaskać jej ostrzem czaszkę na pół  i patrzeć, jak się osuwa ze zdziwieniem w gasnących oczach.  Uczucia Raskolnikowa nakładają się na klisze naszych własnych  emocji, nie sposób ich rozdzielić i tak porywa nas strumień wrażeń, tak pędzi w ogłuszającą noc zbrodni, do zatracenia w nihilistycznej rozpaczy bohatera. Krew na siekierze zostaje pieczołowicie zmyta, ale pozostanie na zawsze w głowie Raskolnikowa. W jego narastającym obłąkaniu. Bowiem teraz rozpocznie się w nim bolesny proces wewnętrznej kary, a on sam przejdzie długą i skomplikowaną metamorfozę, co jest pięknym i wielkim tematem tej powieści.

Obłęd;

zbrodnia_i_kara_by_dragoonkinomiya-d3cfs31Od czasu popełnienia zbrodni życie Raskolnikowa nigdy już nie będzie takie samo. Wypełnia ona odtąd wszystkie zakamarki jego umysłu, rośnie w nim, ogromnieje, napiera, osacza sobą  – potężne królestwo ciemności, które dławi, zabiera światło i ogłusza. Nie ma już ani kawałeczka innego życia. Na bohatera spada ciężka choroba i częsta utrata przytomności, chorobliwe drgawki, omdlenia, zwidy umysłu. Gdy odzyskuje przytomność, zjawia się w nim przenikliwa samoobserwacja, racjonalny umysł diagnozuje wszystkie doznania. W tej dwoistej postaci, poprzez nieustanny dialog wewnętrzny Raskolnikow poznaje samego siebie. Pojawiają się motywy krwi, napierające zewsząd, piętno zbrodniarza. Zmiany nastroju, euforia i wstręt do siebie, nieprzeparte pragnienie powrotu na miejsce zbrodni, prowokowanie ludzi i histeryczne podekscytowanie. Bohater nosi w sobie piekło, z demonami pożerającymi jego duszę, trawiącymi ogniem jego uczucia i myśli. Spod ziemi wychodzą fantomy umysłu, przybierając postać złowrogiego cienia, który rzuca mu w twarz słowo: „morderca”, na pograniczu jawy i snu, w rozmigotanym, chwiejnym świecie, o rozmazanych konturach, odwiedzają go postaci z zaświatów, majaki, zwidy, chorobliwe larwy, wżerające się w ciało. Obserwują go ludzie. Przyjaciel – Razumichin, jego przeciwieństwo, dobra, czysta natura, moralna i prawa. Nieodzowny kontekst dla uruchomienia funkcji poznawczej w powieści. Poznajemy poprzez kontrast, niezbędne tło, biel w kontekście czerni. W ten sposób poznanie ma wymiar dialektyczny jako spór tezy i antytezy. Raskolnikow musi siłą woli utrzymywać jak najdłużej przytomność umysłu, aby zachować czujność wobec narastających podejrzeń otoczenia. Tragicznie uwikłany w konsekwencje zbrodni, wije się jak zwierzę w potrzasku, by stawić czoło śmiertelnemu niebezpieczeństwu. W tym stanie ducha spotyka swojego wielkiego przeciwnika, sędziego śledczego – Porfirego,  który rozpocznie z nim wyrafinowaną grę psychologiczną, mającą na celu zdemaskowanie zbrodniarza. Jest to w powieści genialny pojedynek osobowości, psychologiczny thriller, który przyprawia o dreszcze każdego czytelnika, sprawiając mu rozkosz literacką najwyższej próby. Porfiry pragnie doprowadzić do tego, aby niszcząca energia zbrodni zwróciła się przeciwko mordercy, czyli wróciła do źródła. W ten sposób sama natura wymierzy karę przestępcy, który dla osiągnięcia ulgi  zgłosi się dobrowolnie do wymiaru sprawiedliwości. Ale zanim to nastąpi, trzeba sprawić, by winny nie mógł się oderwać od swego prześladowcy, który stanie się jego bezlitosnym cieniem, śledzącym każdy krok ofiary. Raskolnikow staje się odtąd obiektem morderczego polowania, a jego obłęd z każdą chwilą się pogłębia. Czyn, którego dokonał, przekształci jego osobowość, gdyż nigdy nie ma ucieczki od naszej osobistej historii. Za każdą decyzją kryje się nowy kształt mentalny, który zrasta się z nami na zawsze, tworząc kolejne warstwy osobowości, podobne do słojów drzewnych. Poruszamy się w tym wewnętrznym gąszczu jak w labiryncie, stęsknieni za światłem, za wskazówką, wołamy Ariadnę, ale jesteśmy samotni w chaosie wszechświata i całkowicie odpowiedzialni za siebie. Dostojewski nie daje żadnego łatwego pocieszenia, stawia człowieka twarzą w twarz ze sobą i penetruje do dna jego ludzkie możliwości. W tragicznym wołaniu o sens człowiek może tylko sam szukać odpowiedzi.

Przyjąć cierpienie;

zbrodnia i kara teatr radom 2_6283522Na jednym krańcu osobowości Raskolnikowa mieści się zbrodnia, na drugim bezgraniczna czułość i empatia wobec cierpiących ludzi. Wstrząsające opisy nędzy i bólu ludzkiego u Dostojewskiego nie mają sobie równych. Historia rodziny Marmieładowów i ich straszliwego cierpienia dławi w gardle, a emocjonalność przekazu wznosi się tu na wyżyny literackich możliwości twórczych. Raskolnikow poznaje tę rodzinę we wstrząsających okolicznościach i odtąd nie jest w stanie oderwać się od niej, poświęca się, wspiera, pomaga z prawdziwym współczuciem i oddaniem. Odzywa się w nim potrzeba kompensacji zła, które wyrządził poprzez zbrodnię, autentyczne dążenie do odnowy, naprawienia krzywd, pragnienie dobrych uczuć. W ten sposób zdobywa miłość Soni – prostytutki o niewinnym sercu, którą sytuacja życiowa zmusiła do wyjścia na ulicę. Jest to najbardziej czysta i szlachetna postać w powieści, symbol paradoksalnej natury istnienia, złożonego z półcieni i niejednoznacznych, migotliwych sensów. Przed nią właśnie Raskolnikow przyznaje się do zbrodni, wiążąc się tym z nią na wieczność. Zabił, bo chciał stać się „mocarny duchem i rozumem”, gdy w swojej odrażającej norze leżał w odrętwieniu i paraliżu woli całymi miesiącami. Nędza i nicość były autorami jego czynu, chciał zdobyć się na osobisty akt wielkości i udowodnić sobie, że stać go na przekroczenie granicy, za którą czai się władza na światem. Był to swoisty sprawdzian jego ducha, ale po zabójstwie szybko okazało się, że tak naprawdę to zabił samego siebie. Sonia każe mu pójść na rozstaje dróg, winę wyznać światu i ziemię ucałować kornie, błagając o wybaczenie. Grzechem bowiem została skażona sama natura, gdyż moralność jest wpisana w naturalne prawa świata. A potem razem będą nieść cierpienie, gdyż ona pójdzie za nim na katorgę i zostanie do końca. Ta bezgraniczna miłość Soni staje się wstępem do zmartwychwstania  Raskolnikowa. Może i on stanie się Łazarzem i powstanie ze śmierci do nowego życia. Odtąd oboje związali się na zawsze. „Siedzieli przytuleni, smutni, rozbici, niczym para rozbitków wyrzuconych morską falą na bezludny brzeg”. To samo mówi mu sędzia Porfiry, gdy spotykają się po raz ostatni. Rozwiązał on zagadkę jego osobowości, wie, że zabił, ale daje mu szansę na wolność i samoświadomość. Gdy sam przyzna się do winy, będzie to krok do przyjęcia odpowiedzialności za siebie, a tym samym do możliwości przemiany i odnowy. Raskolnikow spotkał w osobie Porfirego wielkiego człowieka, wytrawnego psychologa, który wie, że tylko akt woli człowieka jest w stanie przekształcić osobowość w pożądanym kierunku. I tylko w ten sposób powstaje człowieczeństwo. Cała powieść opiera się na tym, co dzieje się w człowieku pomiędzy zbrodnią i karą, jaka tam ukrywa się przestrzeń  wolnych wyborów.
Po przyznaniu się do winy, Raskolnikow zostaje zesłany na Syberię. Towarzyszy mu Sonia. Tutaj po ciężkiej chorobie następuje jego przemiana wewnętrzna. Nad brzegiem rzeki, gdzie płyną wody życia, w blasku słonecznym, symbolizującym iluminację, Rodion Raskolnikow rzuca się Soni do kolan, po czym całuje ziemię, z głośnym płaczem, oczyszczającym, pięknym i bolesnym. Odtąd będzie poszerzał przestrzeń swojej wolności, gdy czuje przy sobie ciągłą,  nie dającą się ukoić, dręczącą tęsknotę za życiem. Ostrzem siekiery zdobył twardą samoświadomość i zamiast zabić świat za jego ohydę, powrócił do życia, do wiecznej przemiany i cudu miłości. Piękno tego przesłania jest nieśmiertelnym zwycięstwem ludzkiego umysłu nad tragizmem życia, koi skołataną duszę i światło niesie w mrok kosmicznej pustki.

Dział: Literatura piękna | Tagi: , , , | 5 komentarzy

O tragicznej alienacji. Fiodor Dostojewski: „Biesy”

mqdefaultW chaosie świata, z głębi ciemności wypełzają upiory. Żywią się rozkładem, zgnilizną i trupim ścierwem, a towarzyszy im diabelski chichot. Mikołaj Stawrogin stale odczuwa obecność w sobie złego ducha, osobistego demona, biesa wczepionego pazurami w jego duszę.  Wsącza on w niego absolutne zło. Stawrogin kocha rozpustę, okrucieństwo i hańbę. Jaka upojna rozkosz, czuć przeszywające ostrze zimnej satysfakcji i bezlitosną przyjemność na widok chłostanej przez matkę małoletniej Matrioszy, a potem uwieść dziewczynkę, aby zobaczyć jej szczere i czyste przywiązanie, po czym odtrącić i z perwersyjną przyjemnością czekać na jej obłęd i samobójstwo. Na jedną chwilę nie czuć tej przeklętej nudy istnienia, drżeć z emocji, dygotać nad otchłanią, zimne, kłujące dreszcze przecinają korzonki nerwów, świdrują w głębi czaszki i płoną mocnym, głębokim, korzennym smakiem własnego życia. Po tym esencjalnym doświadczeniu zostaje tylko popełniać jedną zbrodnię za drugą, aby zabić Boga, aby zabić tamto wspomnienie, bo przeklęte wydostaje się na powierzchnię umysłu w dręczących snach, w przywidzeniach na jawie, gdy kły diabelskie wbite w duszę rozrywają na strzępy trzeźwe widzenie świata, kaleczą odłamkami szkła, po ziemi włócząc i depcząc sumienie, którego miało nie być. Kolejną jego ofiarą jest kaleka i obłąkana Maria Lebiadkin, z którą dla ponurego żartu żeni się potajemnie, gdyż kocha tarzać się w poniżeniu, w szyderstwach losu, w samoudręczeniu. Gdy jednak ukrywana przed światem żona staje się niewygodna, z głębi umysłu Stawrogina wypełza larwa zbrodniczej myśli. W nocnej ciemności, która symbolizuje mrok jego duszy, napotyka swoje alter ego, w postaci zbiegłego z katorgi zbrodniarza – Fiedki, który oferuje mu swoje złowieszcze usługi, ujawniając najbardziej skryte w podświadomości zamysły Stawrogina, dotyczące zamordowania Marii.
Dostojewski to katakumby ludzkiego umysłu, bez litości dla natury ludzkiej, bezwzględny tropiciel zła i jednoczesnej  tęsknoty za dobrem, straszliwej, dławiącej tęsknoty za sensem i ładem istnienia. Bies i anioł literatury, jej boskości, człowieczeństwa i tragizmu. Wzniosły i przeklęty zarazem.
Stawrogin czyni na końcu książki swoją spowiedź u pustelnika Tichona. Powoli, z najdrobniejszymi szczegółami, odsłania swoją plugawą naturę, rozkoszuje się, rozsmakowuje w swojej podłości, przedłuża wyznania w nieskończoność. Napawa się własną wielkością, pychą ogłoszenia światu swoich zbrodni. Potem bies każe mu się powiesić i tak się kończy jego nikczemny żywot. Stawrogin jednak to nie tylko jednostka, która dopuściła się złych czynów. Dostojewski pokazuje jednostkę jako esencję zbiorowości, jako jej symboliczną konkretyzację, zło bowiem tworzone jest zawsze wspólnie i wszyscy ponoszą za nie odpowiedzialność. Ta refleksja pojawia się w każdej powieści pisarza. Jednostka miota się w sieci zbiorowych relacji, które tworzą podłoże dla indywidualnych czynów, tragicznie uwikłanych w splot namiętności ludzkich, w których niewiele miejsca pozostaje dla wolności. Ten punkt przecięcia ludzkiego życia, na styku konieczności i wolności, tworzy filozoficzne przesłanie tej powieści.
Stawrogin obrazuje rosyjską manię wielkości. Wychowywany przez despotyczną matkę – mistrzynię manipulacji, intryganctwa i przedmiotowego traktowania ludzi, już od wczesnej młodości zwraca na siebie powszechną uwagę ekstrawaganckimi wybrykami i aktami szaleństwa. Wypracowuje przy tym silną, magnetyczną władzę nad ludźmi, dysponując charyzmatyczną osobowością i nieprzeciętnymi zdolnościami. Skazany na wielkość, pragnie genialności w każdym akcie życia, zarówno na dnie, jak i na szczytach. Obraziwszy śmiertelnie przed laty pewnego człowieka, bierze udział w pojedynku z jego synem, w imię splamionego honoru rodzinnego. Jest to jednocześnie symboliczny pojedynek z sobą samym, w którym Stawrogin wznosi się na szczyty swojej duszy, wystawiając się na śmierć, a oszczędzając z rozmysłem przeciwnika. W tym pojedynku wyraża się cała skrajna biegunowość rosyjskiej duszy rozdartej pomiędzy dobrem i złem,  rozgorączkowanej, pogrążonej w słowiańskiej histerii.  Wzniosłość jako kompensacja plugastwa. Rosyjskie wahadło. Rosja wielbi takich ludzi, symbolizujących wszystkie jej najciemniejsze właściwości, tchnienie jej potęgi i samoubóstwienia.

Świat w konwulsjach;

Bies_2Światem powieściowym targają konwulsje, wstrząsając fundamentami carskiego imperium, przygotowując go do rewolucyjnych zmian i zniszczeń. Rosja w powieści jest przestrzenią dla biesów, uosabianych przez rewolucjonistów. Są nimi nieudacznicy, włóczędzy, nihiliści i kanalie. A wśród nich największy łajdak – Piotr Stiepanowicz Wierchowieński, postać wyjątkowo odrażająca. Płonąc opętanym pragnieniem władzy, zawiązuje kółko rewolucyjne, które ma mu służyć do własnych, demonicznych celów. Wymyślił sobie obłąkaną doktrynę proklamującą powszechne zniszczenie, wprowadzenie zamętu i pierwotnego chaosu dla ukształtowania posłusznego i niewolniczego społeczeństwa. Będzie w nim panować system powszechnego szpiegostwa, w którym każdy człowiek pilnuje i denuncjuje każdego. W ten sposób „każdy należy do wszystkich, wszyscy do każdego” i wszyscy stają się niewolnikami równymi w swoim niewolnictwie. Trzeba również ludziom zabrać dostęp do wiedzy, gdyż „żądza wiedzy jest żądzą arystokratyczną”. Każdego geniusza zdusić w kolebce, natomiast „puścić w ruch pijaństwo, oszczerstwo, denuncjację”, a społeczeństwo zmieni się w posłuszne stado, zaspokajając potrzeby władców. Rosja rozpijaczona, jęcząca pod okowami despotyzmu carskiego, stanie się łatwym łupem dla biesów, które przejmą metody despotów dla własnych celów. Podobne zawsze przyciąga podobne, a niewolnik zawsze będzie marzył o władzy.  Wierchowieński pragnie wzniecić rewolucję przy pomocy Stawrogina, chce wynieść go na wodza rewolucji, czuje jego charyzmę, drży i korzy się przed nim, potrzebuje go dla wypełnienia misji, jest jego cieniem, plugawym ścierwem, które pragnie słońca, niebotycznego szczytu, wielkości umysłu. Stawrogin ma reprezentować ideę rewolucyjną, Wierchowieński natomiast z bandą szubrawców będzie wykonawcą zbrodniczych zamiarów. Zniszczą wspólnie stary, dekadencki świat, aby zbudować nowe społeczeństwo i ogłosić się władcami. Zaczną od serii pożarów, aby zapanował powszechny strach, a potem konieczna jest ofiara. Trzeba zamordować swojego pod pretekstem zdrady, aby pozostałych związać jego przelaną krwią. Na ofiarę wyznaczono Szatowa, byłego studenta, który ma zamiar wystąpić ze stowarzyszenia rewolucjonistów, przerażony ich nihilizmem i bezwzględnością. Na skutek nikczemnych intryg Wierchowieńskiego dochodzi wkrótce do serii makabrycznych wypadków, pożarów, zabójstw, łajdactw, które miały wstrząsnąć podstawami państwa, aby uchwycić bezradne społeczeństwo, spragnione jakiejś kierowniczej myśli. Złowieszcze siły diabelskie – dokonawszy zła – zniknęły, ale czeluść piekielna pozostała. Terytorium niczyje, zamieszkane przez ludzi niespełnionych, spotworniałych w swoich marzeniach, odczuwających dramatyczną tęsknotę za związkiem ze sobą i światem.  Przestrzeń dla upiorów.

Alienacja;

Bohaterowie tej powieści są ludźmi wyalienowanymi. Poza zdobyciem władzy nie mają innych celów. Rzeczywistość rosyjska nie daje im żadnych możliwości. Siła Stawrogina   jest siłą bez granic, jednak nie wie on, do czego tę siłę zastosować. Zarówno zło, jak i dobro nie sprawiają mu specjalnej różnicy. Z wszystkich natomiast przedsięwzięć wynika jedynie poczucie daremności i pustka egzystencjalna. Odczuwa własną obcość w świecie, brak przynależności, związku z życiem. „Ten, kto traci związek ze swoją ziemią, ten traci swoich bogów” – tego dowiedział się od zamordowanego Szatowa. Własną egzystencję pojmuje jako przekleństwo, dlatego nauczył się jedynie negacji. „Ze mnie wysączyło się tylko przeczenie.” Do wyalienowanej duszy łatwy wstęp mają biesy, które żerują na nihilizmie, biorąc sobie taką duszę na własność. Stawrogin podziwia ekscentrycznego bohatera – Kiriłłowa, który zdecydował się na samobójstwo z pobudek egzystencjalnych. Inżynier Kiriłłow jest zafascynowany wolnością w samobójstwie, która nastąpi wtedy, gdy człowiekowi będzie wszystko jedno – żyć czy umierać. Bohater reprezentuje nowego człowieka, wyrosłego na glebie rosyjskiej, który zwycięży ból i strach, a sam stanie się Bogiem. Nowym Bogiem, gdyż stary powstał w umyśle jako odpowiedź na ból istnienia. Tak się też dzieje. Kochając życie, afirmując istnienie, Kiriłłow strzela do siebie i jest to akt wolności filozoficznej w obliczu tragizmu egzystencji. Obie postaci – Stawrogina i Kiriłłowa – zestawione ze sobą ukazują dramat egzystencji wyalienowanej, realizowanej w skrajnie odmienny sposób,  zgodnie jednak z klimatem duchowym rzeczywistości rosyjskiej XIX w. Stawrogin jako tragiczne uwikłanie w siebie i Kiriłłow jako absurdalny akt wolności. Punkt przecięcia między koniecznością i wolnością we wzajemnym spotkaniu. W powieści nie figuruje ani jeden bohater spełniony. Postaci groteskowe, żałosne, niespełnione, pogrążone w emocjonalnej szarpaninie, kalekie i obłąkane, sąsiadują z łajdakami, kanaliami lub postaciami głęboko tragicznymi. Przejmująca to diagnoza literacka Dostojewskiego, pisarza, który tragizm egzystencji uczynił wielkim tematem swojej wstrząsającej twórczości. Dla czytelnika natomiast to pisarstwo jest podróżą w najskrajniejszą ciemność ludzkiego doświadczenia, wiodąc do konfrontacji z bólem istnienia i oferując w zamian twardą, mądrą  dojrzałość.

Dział: Literatura piękna | Tagi: , , , | 3 komentarze

Meandry rosyjskiej duszy. Fiodor Dostojewski: „Bracia Karamazow”

plakat_bracia-karamazow-2009_166202_800_600Rosyjska dusza jest rozpięta pomiędzy skrajnymi antynomiami. Z jednej strony sięga najciemniejszego dna, nikczemnego plugastwa i zła, z drugiej – dotyka świętości, wspinając się ku najwyższemu dobru. Pomiędzy jednym krańcem a drugim rozciąga się nieskończony obszar emocjonalnego pandemonium, ludźmi targają konwulsje namiętności, męki miłości i nienawiści, żar uczuć nieugaszony, do zbrodni zdolny pchnąć i potępienia wiecznego. Dlatego zarówno dobro, jak i zło, są w tej powieści wielkie, przepastne, ogromem swym nadając ludziom rysy prawdziwie wielkiego tragizmu.
Galerię postaci o wielkim formacie otwiera ojciec tytułowych bohaterów – Fiodor Karamazow. Typ wyuzdany i nikczemny do ostateczności. Dwukrotnie żonaty, miał z tych małżeństw trzech synów. Przepuściwszy rodzinny majątek podczas pijackich hulanek, stracił obydwie żony: jedna uciekła z innym, druga – której niewinność drasnęła jego duszę jak brzytwą – umarła w obłąkaniu. Nienawidzi ludzi, robi im świństwa, po czym nienawiść do siebie zamienia na odrazę do nich. Nie ma żadnej granicy u Dostojewskiego w obnażaniu ludzkiej podłości. Stary Karamazow rywalizuje z synem o względy tej samej kobiety – przewrotnej i perwersyjnej Gruszeńki. Obaj nienawidzą się śmiertelnie w tym plugawym pojedynku. Ale czasami stary potrzebuje od siebie odpocząć. Znaleźć ukojenie od własnego zła. Wtedy idzie do mądrego pustelnika – ojca Zosimy, który jest lekarzem dusz, a ten radzi mu nie kłamać względem samego siebie, bo szacunek się traci dla siebie i innych. Nie wstydzić się siebie, bo z tego całe zło wynika. Do korzeni sięga, zło w człowieku tłumacząc.
Lustrzanym odbiciem ojca jest jego pierworodny syn – Dymitr. Popędliwy i porywczy, wiedzie takie samo hulaszcze życie, kocha okrucieństwo i upokorzenie, które zadaje kobietom. Głuche zakamarki i ciemne zaułki duszy – to jego ulubione miejsca w nim samym. W najgłębszej hańbie odczuwa cyniczną satysfakcję, bycie Karamazowem to dla niego lot ku otchłani z poczuciem piękna. Prowadzi perwersyjną grę z dumną i szlachetną Katarzyną Iwanowną. Zmusza ją, by dla ocalenia swojego ojca przyszła do niego po pieniądze i ofiarowała mu siebie,  po czym tarantula kąsa go w serce i trzyma dziewczynę na cienkiej granicy między upokorzeniem a wyzwoleniem, by dokonać aktu władzy. Rozkosz, upojenie sobą, to ona zależy od niego w tej upajającej chwili, pragnął ją rozkochać, aby porzucić, więc skłonił się głęboko, po rosyjsku, pieniądze dał, choć mógł wziąć ją sobie, po to przyszła. W tym momencie miłość zrodziła się w sercu dziewczyny, wybawić go chce od niego samego, zaprzepaścić się w nim, unicestwić, duszę zaprzedać.  Ale on woli Gruszeńkę, która na postronku go wodzi,  z ojcem wiedzie o nią bój. Zatracenie i mrok to jego własna sfera diabelska. Namiętność do Gruszeńki i pragnienie zamordowania ojca idą u niego w parze.

imagesOdtrącona Katarzyna Iwanowna będzie czekać, aż wróci do niej. „Będę mu Bogiem, do którego będzie się modlić”. A póki to się nie stanie, będzie się napawać własnym bohaterstwem i własną niedolą. Katarzyna Iwanowna kocha bowiem tę szarpaninę emocjonalną, szaleństwo i udrękę, a Dymitra kocha jako własnego krzywdziciela. Ból i cierpienie mylą jej się z miłością. Na długo przed Jungiem Dostojewski odkrył w literaturze psychologię głębi. Najciemniejsze zakamarki ludzkiej psychiki zostały w jego powieściach prześwietlone na wylot genialną intuicją pisarza. Każda z postaci powieściowych nosi w sobie jakieś tajemne szaleństwo, skrywaną udrękę i rys tragizmu, co nadaje jej indywidualne piętno i czyni wielką. Hipnotycznie przykuwają uwagę czytelnika swoimi rozedrganymi emocjami i pasją życia, a ich wielowymiarowość  i głębia psychologiczna osadzają je w naszej literackiej pamięci na zawsze. I na tym polega arcydzieło.
Dymitr, ten hulaka i szubrawiec, pragnie rozpocząć nowe życie z Gruszeńką. Przy niej dozna odnowy i zmartwychwstania, ucieknie od swojej podłości i zacznie żyć. Ale winien jest pieniądze Katarzynie, sprzeniewierzył je, przehulał, po czym ją opuścił. Wije się w desperacji, próbując zdobyć pieniądze na ten dług, honor splamiony kąsa go wściekle, a tu przeszkody piętrzą się jak w koszmarnym śnie. Wpada w amok szaleństwa, chce zabić ojca i ograbić go, ale zamiast niego rozpłatał czaszkę sługi, który go dojrzał zaczajonego w ogrodzie. W dodatku dowiaduje się, że Gruszeńka wyjechała do swego dawnego narzeczonego. Wicher targa duszą, pędzi więc na oślep, ku zatraceniu, do niej, zabić się chce na jej oczach. Ziemia ugina się pod kopytami końskimi w dramatycznym galopie do samounicestwienia. Demony pożerają mu umysł, nie ma już nic do stracenia. Wielkie to sceny w tej powieści, żywioł rozpasany o kosmicznym wymiarze ścina krew w żyłach, wprawia w dygot wewnętrzny, nie nadążamy z podziwem wobec tego mistrzostwa, wobec tego nieskończonego piękna genialnej literatury. A oto już za chwilę znajdziemy się w samym środku kryminalnej intrygi, pełnej tajemnic, wątpliwości i mnożących się zagadek, gdy Dymitr zostanie oskarżony o ojcobójstwo. Podczas przesłuchania odsłania się przed nami jego infernalna natura, ale również dramatyczne dylematy moralne, od których nie jest wolny. Jego zło jest bowiem kontekstem dla marzenia o oczyszczeniu z udręki, o drodze do ekspiacji. Jego zło ma również pewne granice, ojca bowiem nie zabił. Samo jednak pragnienie zabicia przygniata go winą. Jest równie szczerze podły i równie szczerze szlachetny. Łączy w sobie obie krańcowości rosyjskiej duszy.  Wstrząs moralny skłania go do przyjęcia kary, Dymitr pożąda cierpienia, które posiada moc oczyszczenia. W tym szaleństwie udręki staje się wielki, ogromnieje od rozpaczy i poczucia winy, tragizm jego losu czyni go wzniosłym. W taki sposób rosyjska dusza w swoim ogromie wyrasta ponad pospolitość, dotykając niebotycznych szczytów poniżenia i cierpienia. Gruszeńka pokłoniła mu się po rosyjsku i miłość swą przyrzekła, pójdzie za nim, dokądkolwiek go ześlą. Nie opuści.

 Szalony Iwan i święty Alosza;

Bracia-Karamazow-W mrocznej rodzinie Karamazowów Iwan jest ekscentrykiem skłonnym do paradoksów i intelektualnej ekwilibrystyki. Świata Boskiego nie przyjmuje, choć Boga uznaje. Cierpienie i zło są dla niego w świecie nie do przyjęcia, stąd pochodzi jego nihilistyczna rozpacz, okrucieństwo ludzkie wobec dzieci i zwierząt napawa go odrazą i śmiertelnym przerażeniem. Jest autorem poematu: „Wielki Inkwizytor”, opowiadającym o przybyciu Chrystusa do Hiszpanii pod rządami św. Inkwizycji. Okazuje się, że Chrystus zostanie również – jak heretycy – spalony na stosie, gdyż jego pojawienie się jest niewygodne i nie w porę. Sam Inkwizytor wyjaśnia mu, że wolność, którą Jezus ofiarował ludziom, nie jest dla nich darem, lecz przekleństwem. Nie chcą bowiem wybierać, lecz pokłonić się przed tym, co niewątpliwe, chcą znaleźć kogoś, komu mogliby czym prędzej oddać dar wolności. „Czyś zapomniał, że ludzie wolą spokój, a nawet śmierć od wolnego wyboru w poznaniu dobra i zła?” Chcą ratunku od nich samych. Dlatego św. Officjum rozstrzyga za nich ich dylematy moralne, bo ludzie wolą się bać niż wybierać. Natura ludzka jest słaba i nikczemna, zatem wolność jest za wielka dla niej.
Iwan Karamazow ma piekło w głowie i sercu. Dramatycznie męczy się sam ze sobą, sensu istnienia łaknąc i pocieszenia, a znajdując jedynie zło i poczucie trwogi. Ojca nienawidzi, podobnie jak jego brat – Dymitr i w głębi duszy pragnie jego śmierci, aby plugastwo rodzinne przestało istnieć w jego życiu. Prowokuje do zbrodni podrzutka i epileptyka – Smierdiakowa, który w końcu zabija starego, choć podejrzenie pada na Dymitra. Zbrodnia ta od zawsze czaiła się w powietrzu, mieszkała w najgłębszych czeluściach niejednego umysłu, zmaterializowała się zatem i raz na zawsze określiła tożsamość bohaterów. Iwan jest często nawiedzany przez diabła, którego uważa za twór własnego umysłu, jednak diabeł udowadnia swoją realność w planie świata. Dzięki niemu istnieją wydarzenia, podążanie do celów, walka o sens. „Jestem niewiadomą w równaniu nieoznaczonym.” Jest twórczym impulsem dającym życie. Dlatego chce, aby Iwan weń uwierzył, gdyż ogłosił się mieszkańcem świata bez Boga, a zatem i bez szatana. I tak go włóczy ten diabeł między wiarą i niewiarą, aż obłęd spada na Iwana i ciężka choroba umysłu. W sądzie przyznaje się do swoich zbrodniczych myśli wobec ojca i chce wziąć na siebie winę. Jest już jednak pogrążony w obłędzie, zatem nikt go nie bierze na poważnie.
Trzeci brat – Alosza –  znajduje się na skrajnym biegunie rodzinnego przekleństwa. Obrał bowiem drogę miłości, empatii i współczucia. Od ojca Zosimy w monasterze uczy się tej szlachetnej postawy, by potem realizować ją w świecie. Jego zadaniem jest godzić i jednoczyć wrogie siły, jak również nieść pociechę w cierpieniu. W ten sposób stał się przeciwieństwem demonizmu Karamazowów, z nich jednak wyrosłym, na ich podłożu rozwinął się ten duch świętości, który ze zła czerpie soki do życia.
Trzej bracia są emanacją swojego ojca, każdy z nich otrzymał od niego cząstkę przeklętej spuścizny, która przybiera intensywnie skrajne formy, świecąc blaskiem złowieszczym lub mistycznym, dokładnie jak rosyjska dusza.

Proces sądowy;

Bracia-Karamazow1Proces sądowy jest dramatycznym spektaklem, pełnym nieoczekiwanych zwrotów akcji i rozpalonych emocji, ale przede wszystkim jest metafizycznym i realistycznym sądem nad duszą Dymitra. Dwie przeciwstawne siły w postaci prokuratora i obrońcy dokonują tu genialnego  pojedynku, przypominającego swoistą psychomachię. Obaj niepospolici pod każdym względem, błyskotliwi i olśniewający inteligencją – prezentują przed oczami zdumionej publiczności znakomity popis swoich prawniczych i oratorskich umiejętności. Kolejna to wielka scena w powieści, walka tezy i antytezy o prawdę. A jednocześnie walka kosmicznych sił o duszę rosyjską. Na rozprawie sądowej bowiem mamy do czynienia z całym społeczeństwem rosyjskim, które jest symbolizowane przez rodzinę Karamazowów. Proces ten zatem jest rozprawą z Rosją, o czym często mówi prokurator. Dymitr uosabia Rosję właściwą, przedziwne zespolenie dobra i zła. Szeroka, karamazowska natura mieści w sobie bowiem wszelkie krańcowości, „zdolna kontemplować obie otchłanie: otchłań wzniosłych ideałów i otchłań najniższego, cuchnącego upadku.” To jest cała „mateczka Rosja”. Romantyczne opętanie i dzika uczuciowość, skłonność do zbrodni i świętości w jednakowym wymiarze. I ta przeklęta mieszanina rosyjska ciąży nad jej losami, nad jej upodobaniem do samounicestwienia. Gorączkowa dusza rosyjska nieustannie drży nad krawędzią, w dole przepaść kusząca, rzucić się w nią i cierpieć nieprzytomnie, do dna. A potem wznosić się na szczyty miłości i oddania – jak głosi Alosza – bo to jest jedyna droga ocalenia. Dlatego Dymitr zostaje skazany na 20 lat katorgi, choć nie zabił, ale wiemy o tym tylko my – czytelnicy, gdyż nie ma na to dowodów dla sądu. Przyjmuje cierpienie po karamazowsku – z żarem pokory i samobiczowaniem. Iwan chce mu załatwić ucieczkę do Ameryki, ale to dla niego taka sama katorga, kocha Rosję, zatem Ameryka będzie kolejnym cierpieniem. Autor pozostawia pod tym względem zakończenie otwarte, gdyż Dymitra czeka w każdym przypadku kara za bycie Karamazowem. W ciosach losu znajduje on jednak ciemną rozkosz, bo wie, że odrodzi się jako nowy człowiek, że zmartwychwstanie, gdyż Karamazow znajduje swoją godność, szczerość i piękno  na dnie mrocznej czeluści.
Ta powieść targa trzewiami, płonie złowieszczo i spływa krwią. Wżera się w umysł jak zmora i tak już zostaje. Genialna, wielka i mroczna – rosyjska dusza.

Dział: Literatura piękna | Tagi: , , , , | 1 Komentarz

Naukowa abrakadabra. Edward Dolnick: „Wielki zegar wszechświata”

wielki-zegar-wszechswiata-wiek-geniuszy-i-narodziny-nowoczesnej-nauki.1882544.2Wielcy geniusze XVII wieku, ekscentryczni naukowcy, żyli w świecie bardzo niepewnym.  Londyn ówczesny był trawiony przez choroby i pożary oraz strach przed Bogiem, który zsyłał na człowieka koszmarne plagi. Religia skupiała się na potępieniu, a lęk przed Bogiem kształtował każdy aspekt myśli. Powszechnie oczekiwano końca świata, zwłaszcza że wskazywały na to wszelkie znaki. Z nieba spadały krwawe deszcze, a kobiety rodziły zdeformowane dzieci. Niebo przecięła ogromna kometa, która miała na ogonie ostrze topora i ociekała krwią. W 1665 r. na Anglię spadła potworna zaraza i wkrótce na ulicach leżały tysiące trupów. Rok później Londyn został nawiedzony przez pożar, który strawił ogromny obszar miasta. Ze względu na wszechobecny lęk  istniało w tej epoce szczególne upodobanie do makabry. Sekcję zwłok przeprowadzano publicznie, więźniów zamykano w dybach i wystawiano na widok publiczny, aby gawiedź mogła rzucać w nich kamieniami lub zdechłymi kotami. Skazańców wieszano na placach, makabryczne tortury służyły za widowiska, a głowy ściętych zdrajców ozdabiały London Bridge. Strach zawsze jest demonem, który przybiera najokrutniejsze oblicze. Apokalipsa kazała z kolei mędrcom poszukiwać w Biblii wskazówek Boskich oraz studiować święte księgi starożytne, stąd mnożyły się nauki tajemne. Isaac Newton – geniusz wszech czasów – zajmował się uporczywie alchemią, poszukując kamienia filozoficznego, który zapewniał nieśmiertelność i miał moc przekształcania zwykłych substancji w złoto.  A jednocześnie w chaosie świata rodziła się nowoczesna nauka, jakby lęk kazał naukowcom szukać harmonii i spokoju. Newton swoją uwagę skierował na niebo i opisał kosmos jako doskonale harmonijny projekt Boga, który był matematykiem. Siedemnastowieczni giganci nauki znaleźli złote nitki i wywnioskowali z nich istnienie pięknej tkaniny. Boska matematyka jednak musi opisać ruch przedmiotów, gdyż nikt do tej pory się tym nie zajmował. To była jedna z tych złotych nitek.  Dlatego Newton i Leibniz wprawili w ruch statyczny świat. Obaj całkowicie osobno, nie kontaktując się ze sobą, odkryli rachunek różniczkowy i całkowy. Chaos, niepewność i strach były ich sprzymierzeńcami. To niezbędny cień stymulujący do odkryć. Trochę wcześniej Galileusz zbudował teleskop i skierował go na niebo. Ujrzawszy całkiem inny od powszechnego przekonania obraz gwiazd i planet, zmienił na zawsze oblicze wszechświata. Bramy do kosmosu zostały otwarte na oścież. Ziemia nie była nieruchomym ośrodkiem wszechświata, a ponadto na niebie pojawiły się nieznane wcześniej obiekty, niewidzialne gołym okiem. Kościół zadrżał w posadach, gdy jego stały ogląd świata został podważony. Potem pojawił się mikroskop i ludzie osłupieli, ujrzawszy mikroskopijny świat. Badali z zapałem swoją ślinę, krew, nasienie pod mikroskopem i szaleli z wrażenia. Poznali, czym jest nieskończoność, zarówno w głębi, jak i na niebie. Naukowcy natychmiast zaczęli namiętnie badać nowe światy, nadal jako doskonałe twory Boga.

Wszystko jest liczbą;

GodfreyKneller-IsaacNewton-1689    Powyższe przekonanie ma swoje korzenie w starożytnej Grecji. Mistyczne własności liczb głosili pitagorejczycy. Również w XVII wieku naukowcy poszukiwali abstrakcyjnego, doskonałego porządku wszechświata za pomocą matematyki. Już twierdzenie Pitagorasa budziło dreszcze u starożytnych Greków, gdyż odnosiło się ich zdaniem do trwałych sekretów przyrody. Fakty matematyczne bowiem są tworami świata, a nie człowieka. Naukowcy siedemnastowieczni uważali, że świat jest szyfrem Boga, więc z zapałem poszukiwali wzorców kryptograficznych, aby odkryć tajemnicę istnienia. Największym wyzwaniem, przed jakim stała nauka XVII wieku, było opisanie obiektów w ruchu. Ruch jednostajny był łatwy do obliczenia, ale co  z ruchem niejednostajnym? Jak obliczyć tempo zmiany prędkości, uchwycić ruch w konkretnej chwili? Jednym słowem, jak skonstruować język matematyki, który opisze nieustannie zmieniający się świat? Po wcześniejszych dokonaniach Keplera i Galileusza rachunek różniczkowy i całkowy już wisiał w powietrzu. Odkryli go nieomal jednocześnie dwaj geniusze swoich czasów: Newton i Leibniz. Newton – samotnik i ponurak miał skłonność do obsesyjnego skupiania się na jednym problemie, dopóki go nie rozwiązał. Miał zaledwie 23 lata i w ciągu osiemnastu miesięcy, w trakcie olśniewającej intelektualnej erupcji, dokonał odkrycia rachunku różniczkowego i całkowego, rozszczepił światło przez pryzmat, dokonując odkrycia natury światła oraz zajął się analizowaniem grawitacji. W ten sposób stał się najsławniejszym matematykiem Europy.
Leibniz
Niemiecki filozof – Gottfried Leibniz, próżny i elokwentny dandys w kolorowych strojach, był wyznawcą tezy o najlepszym ze światów, które stworzył Bóg, co namiętnie wykpił Wolter w „Kandydzie”. Miał w sobie niespożytą energię i ciekawość poznawczą, pochłaniało go wszystko, pożerał książki nałogowo, gromadził obserwacje, pisał eseje, listy i książki. Przewidział komputer, odkrył bowiem binarny język zer i jedynek oraz opracował projekt maszyny rozumującej na dowolny temat. Odkrył również rachunek różniczkowy i całkowy, niezależnie od Newtona. Odkrycie to było kamieniem filozoficznym, które wszystko zamieniało w złoto. W tym systemie pojęciowym odległość, prędkość i przyspieszenie były ze sobą powiązane w taki sposób, że od jednej kategorii można było przejść do każdej innej. Rachunek całkowy i różniczkowy obejmował całą rzeczywistość ruchu. Łódkę przecinającą powierzchnię stawu, kulę w powietrzu, kometę pędzącą po niebie, stygnący kubek z kawą i tony skrzypiec wibrujących w pomieszczeniu. We wszystkich tych sytuacjach można było obliczyć każdy moment ruchu zjawiska, chwilę przemiany jednego stanu w drugi, można było uchwycić zmienny świat w siatkę pojęciową, która rozjaśnia tajemnicę.  Zaglądając w głąb tajemnicy, czarodzieje nauki wiedzieli już, który ze wszystkich kształtów bańki mydlanej ma największą objętość przy najmniejszej powierzchni. Była to wstrząsająca rewolucja w metodach poznania świata.

Tajemny urok grawitacji;

zorbityKolejne odkrycia naukowe Newtona zawładnęły masową wyobraźnią i otworzyły wrota zupełnie nowego świata. W swoim arcydziele myśli naukowej – „Principia mathematica” Newton objaśnił swoje wstrząsające odkrycie siły wszechświata, która spaja ze sobą wszystkie elementy w jedną całość. Była to grawitacja powodująca, że wszystkie obiekty wszechświata przyciągają się nawzajem w zależności od masy i odległości. Cały wszechświat zatem to wielka sieć wzajemnych przyciągań. Żaden śmiertelnik nie mógł się bardziej zbliżyć do bogów. Materia działa na odległość, a grawitacji nie da się niczym zablokować. Wszechświat jest wielkim zegarem, w którym wszystkie elementy są ze sobą zespolone w jeden precyzyjny mechanizm za pomocą siły grawitacji. Świat oszalał. A gdzie jest miejsce dla Boga? Czy zatem jest On Wielkim Zegarmistrzem?  Poza tym, czym jest ta siła? Co ją przenosi? Odkrycie grawitacji przyniosło kolejne zagadki i mnożyło wątpliwości. Jednak nauka odniosła wyraźne zwycięstwo nad władzą Kościoła, a tym samym zaczęła się oddzielać od religii. Jeszcze na początku stulecia za zbrodnię, polegającą na ogłoszeniu, że Ziemia jest tylko jedną z niezliczonych planet, Giordano Bruno został spalony na stosie, oskarżony przez inkwizycję o herezję. Przed egzekucją przebito mu język stalowym ostrzem. Niemal sto lat później królowa Anglii nadała szlachectwo Isaacowi Newtonowi za to, że przekonał on świat między innymi do tego, co głosił Bruno. Między tymi dwoma wydarzeniami narodził się nowoczesny świat. W kolejnych dziesięcioleciach po śmierci Newtona jego sława rosła. Choć grawitacja pozostała równie tajemnicza jak zawsze, nowe pokolenia naukowców dzięki jego teoriom tworzyły coraz bardziej szczegółowy obraz wszechświata. Newton pod żadnym względem nie był podobny do innych ludzi. Z faustyczną pasją i żądzą poznania podążał do odkrycia tajemnic istnienia, co zaowocowało genialnymi koncepcjami w matematyce i fizyce. W Cambridge można było niekiedy zobaczyć Newtona, jak stoi na dziedzińcu, wpatruje się w ziemię i rysuje jakieś wykresy patykiem na żwirze. Inni profesorowie nie wiedzieli, co oznaczają te linie, ale starannie je obchodzili, aby nie zniszczyć pracy samotnego geniusza, który stara się rozszyfrować myśli Boga.

Edward Dolnick, Wielki zegar wszechświata, Prószyński i S-ka, Warszawa 2012;

Dział: Literatura popularnonaukowa | Tagi: , , , | 1 Komentarz

Magiczna entelechia. J.W. Goethe: „Faust”cz.II

454363Entelechia jest dążeniem materii i wszystkiego, co żyje, do urzeczywistnienia własnej formy, jest celem, do którego zmierza każdy okruch istnienia, zapisanym głęboko w jego potencjale. Natura podąża do swojego celu podczas cyklu nieustannych przemian, gdyż cel nie jest dany od razu, lecz powstaje w trakcie procesu.   W „Fauście”II wyrazicielem tej tendencji jest główny bohater, ale również cały otaczający go świat pragnący się wyrazić, spełnić w swojej istocie i przeznaczeniu.   Faust, wstępując na wyższy poziom poznania, w kolejny krąg koncentryczny swojej osobowości, podąża za archetypem swojej duszy, jakim jest Helena Trojańska, której zjawę ujrzał podczas widmowego spektaklu teatralnego na dworze Cesarza. Aby ją wydobyć z Hadesu mocą swej tęsknoty, udaje się wraz z nieodłącznym Mefistofelesem poprzez podróż w czasie do starożytnej Grecji. Do Heleny prowadzi klasyczna Noc Walpurgi jako lustrzane odbicie poprzedniej części dramatu. Obie części łączą się ze sobą poprzez powracanie podobnych motywów jako idei wiecznego powrotu, gdyż w życiu człowieka wiecznie powtarzają się sytuacje i wydarzenia, które koncentrują się wokół rdzenia jego egzystencji. Tworzą one symboliczną wartość naszego życia.
Ta kolejna Noc Walpurgi to ponowny teatr straszydeł, ale i kosmicznych sił tworzących porządek wszechświata. Wiele jest tu odniesień do procesu alchemii, aluzji i symboli, tropów prowadzących do tworzenia złota i kamienia filozoficznego. Z głębi księżycowej nocy wyłaniają się maszkary z okresu archaicznej, przedklasycznej Grecji. Mamy tu do czynienia z pierwotnymi siłami chtonicznymi, bóstwami ziemi, wody, powietrza i ognia, żywiołami formującymi świat, zatem przestrzeń zaludnia się również potworami z najgłębszej wyobraźni, hybrydycznymi istotami, złożonymi z nieprzystających do siebie elementów, groteskowymi postaciami pierwotnej grozy. Sfinksy mają głowę kobiety, tułów lwa, skrzydła orła i ogon węża. Wszystkie te elementy odnoszą się do sekretnego języka alchemii. Gryfy to uskrzydlone lwy o głowie orła i jego szponach, które są strażnikami podziemnych złóż złota. Motyw złota jest głównym motywem dramatu, pokazywanym w różnych konfiguracjach. Łączy się on z symboliką Słońca, które oświetla światłem, pobudzającym aktywność i pęd do działania, świat podążający do własnej entelechii. Słońce przywołuje również symbolikę ognia jako elementu magicznego oczyszczenia i przemiany. Księżyc natomiast –  powiązany z żywiołem wody, żeńskiej intuicji i magii –  jest symbolem śmierci i zmartwychwstania, gdyż sam podlega cyklicznym przemianom – od nowiu do pełni. W ten sposób kosmiczne prawa determinują życie człowieka zgodnie z tym, że jak na górze, tak na dole. Zatem ogień i woda stają się w scenie klasycznej Nocy Walpurgi wiodącymi żywiołami związanymi z przemianą. Znaki tej przemiany znajdują się nieomal wszędzie. Na oczach czytelnika dzieje się nowa kosmogonia, gdy podczas trzęsienia ziemi wyłaniają się góry i zmieniają topografię przestrzeni. We wstrząsach i dreszczach bowiem zawsze rodzą się nowe formy. W odsłoniętej szczelinie ziemi widoczne jest lśniące złoto, bogactwo wewnętrzne ziemi, tworzone podczas nieustannych przemian. To ogień wulkaniczny wyrzucił skarby i wypiętrzył góry, ogień, ten najważniejszy symbol alchemii. Ogień to podstawowe tworzywo świata według Anaksagorasa, starożytnego filozofa, który tu wiedzie swój odwieczny spór z Talesem, wyznawcą żywiołu wody. Nad wodami rzeki Penejos, a później Morza Egejskiego odbywa się ta Noc Walpurgi. W świętym obrzędzie ogień z wodą zostaje połączony w jedność przeciwieństw, co jest alchemicznym warunkiem przemiany.
Symbolem przemian jest tu również Proteusz, który stale zmienia swoją postać. Mefistofeles zmuszony jest dostosować się do zmiany scenerii w czasie i przestrzeni, porzuca zatem swą dotychczasowa postać i przemienia się w jedną z trzech plugawych Forkiad, które posiadają wspólnie tylko jedno oko i jeden ząb. Tylko w ten sposób może spełnić swoją rolę w antycznym teatrze namiętności. Tymczasem Faust dosiada centaura Chirona, który wiezie go do miejsca, gdzie można wejść do Hadesu, aby znaleźć Helenę i wyprowadzić ją do królestwa żywych. Nic tu bowiem nie jest oczywiste, gotowe, skończone. Nieśmiertelność to wewnętrzny pierwiastek migotliwej zmiany. Wieczność połączona jest z nietrwałością form, ukryta w środku zmian jak złoto w ziemi. Poddając się przemianom, rozumiejąc ich rolę w życiu, stajemy się wiecznie nieskończonymi bytami, które zachowując wewnętrzny rdzeń, na zewnątrz połyskują zmiennością form.

„Mitologia kobiety to rzecz osobliwa”;

503px-Helena_und_Menelaos_Johann Heinrich Wilhelm Tischbein_1816Helena jest ikoną nieśmiertelnego piękna. Wokół niej tańczą rozpasane żywioły, które pragną ją złowić, schwytać na własność, unieruchomić w posiadaniu. Rozjątrza i wprawia w wibracje energię świata. W takim sensie jest ona żywym, zapładniającym impulsem twórczym. Przeciwieństwem biernej, nieświadomej  Małgorzaty. Ale one obie są odmiennymi stronami tej samej twarzy. Dopiero złożone w całość stanowią pełnię, w której płynie energia. Dopiero teraz będą płynąć w Fauście jak w oceanie wieczności. Jedna prowadzi do drugiej i drugą utrwala w istnieniu. Helena zostaje mocą pożądania i miłości Fausta wyrwana podziemiu i wraca do domu. Jej mąż – Menelaos wróci później, kazał jej przed jego powrotem przygotować ołtarz ofiarny. Helena boi się, że to ona będzie tą ofiarą. W pustym pałacu zastaje koszmarną staruchę, klucznicę, która miała dom na pieczy podczas wojny trojańskiej. To Forkiada z krwawymi oczodołami, ukryty Mefistofeles. Przynosi ołtarz złotorogi ze srebrną krawędzią – alchemiczne naczynie przemiany. Helena ma tam oddać głowę. Ścięcie głowy znowu się powtarza w dramacie. Małgorzata została w ten sposób ukarana za dzieciobójstwo, teraz ma tak samo zginąć Helena. Głowy obcinano upiorom, aby nigdy nie mogły się odrodzić. Tym razem jednak  ratuje ją Faust, który czeka na nią w zaczarowanym zamku nieopodal. Spłaca w ten sposób swój dług przeklęty wobec Małgorzaty. Zło domaga się naprawienia, grzech zaniechania i ucieczki przed odpowiedzialnością musi zostać odkupiony. Dlatego sytuacja powtórzyła się, aby można było zmienić jej kod. Helena chroni się w zamku Fausta, a on podejmuje walkę z Menelaosem w jej obronie. Potem następują miłosne, olśniewające rozkoszą chwile, z których powstaje ich syn, alegoria euforii, radości i poetyckiego  uniesienia. Podążanie za Heleną osiągnęło swój cel. Nie była ona bowiem żywą kobietą, lecz mitologią, dlatego syn obojga – Euforion spada w otchłań, a idylla kończy się powrotem Heleny do krainy cieni. Poprzez tę historię miłosną Faust kontaktował się z najgłębszymi rejonami własnej podświadomości, co było konieczne dla jego dalszych transmutacji. Właśnie archaiczny antyk symbolizował te ukryte w głębi dreszcze podświadomych impulsów. Ale już czeka kolejne przekształcenie w nieskończonej przemianie świata. „Muszę piąć się coraz wyżej, muszę patrzeć coraz dalej” – konieczność przeobrażeń wiedzie do entelechii, możliwości dotarcia do najgłębszego rdzenia osobowości. Jest to stały, wieczny pierwiastek natury, bo w zmianie jest też wieczność, zgodnie z zasadą przeciwieństw.

Theatrum mundi;

th_erfurt_kraemerbruecke_haus2_theatrum_mundi_schneewittchen_maria_backhaus_erfurt_3_236xZe świata antycznego Faust udaje się do świata współczesnego, który przypomina groteskowy teatr marionetek. Trwa tu wieczna walka wszystkich ze wszystkimi, różne bitwy nad bzdurą, gdy Cesarz walczy z Antycesarzem, a absurdalna walka cieni, fantomów i pustych rekwizytów  zagarnia uwagę świata. Szydzi z tego ironista – Mefistofeles: „Król, cesarz, rycerz, skorupy bez środka, niby ślimacza muszla przodka, nieraz się upiór w nią obleka”. Topos teatru świata jest odzwierciedleniem idei odbicia. W teatrze bowiem odbija się cały świat, kosmos i historia. Dlatego dramat Fausta dzieje się jednocześnie w teatrze i w życiu. Wszystko odbija się we wszystkim. Historia w dramacie również – podobnie jak zjawiska kosmiczne –  szykuje się do zmiany dekoracji, absolutyzm władców odchodzi powoli w cień, gdyż nadchodzą rewolucyjne wstrząsy, które całkowicie odmienią formę świata. Złowrogie siły już się czają pod powierzchnią zdarzeń, za chwilę runą na świat z potęgą żywiołu. Jak w trzęsieniu ziemi wypiętrzą się nowe góry, skaliste pejzaże nowej historii. Natura przybiera maskę Historii i odwrotnie. Zjawiska kosmiczne i ludzka historia stanowią jedność. Zanim jednak to się stanie,  Faust pragnie stanąć do walki z potęgą natury dla dobra ludzkości. Miłość do Heleny napełniła go ogromem potęgi duchowej, gdyż zawsze rośniemy w naszych wielkich marzeniach, stając się do nich podobni. Podświadomość zadaje nam obowiązkowe lekcje do przerobienia, dopiero potem jesteśmy gotowi do przejścia na wyższy poziom.  Faust pragnie zatem dokonać rzeczy niemożliwej: wydrzeć ziemię morzu, osuszyć ją, zbudować system kanałów i tam. Mają tu powstać kwitnące ogrody i żyzne pola, tętniąca życiem cywilizacja oświecenia i triumfu rozumu, a wszystko dla dobra społecznego. Ten proces wydzierania ziemi morzu ma swoją analogię w alchemii jako proces wyłaniania się świadomości z głębin podświadomych czeluści, które są symbolizowane przez żywioł wody. Rozum, aktywność, męski pierwiastek działania i świadomość to domena Słońca w alchemii. To, co dzieje się wewnątrz człowieka, w jego umyśle, ma bezpośrednie przełożenie na rzeczywistość zewnętrzną. Rozwój świadomości zatem rzutuje  na dzieło Fausta, które zmienia postać świata. Ale nie jest to łatwe zadanie, wymaga niewolniczej pracy wielu ludzi, cierpienia i ofiar, dlatego Faust po pewnym czasie staje przed sobą samym z poczuciem  osamotnienia i frustracji. Ujarzmiał żywioł morski, co było symboliczną walką z przeszkodami w procesie dojrzewania świadomości, w uporze podążał coraz wyżej, z determinacją realizował swoje szczytne cele, a ujrzał kryjące się za tym ludzkie cierpienia i krzywdę. Dobro zawsze splata się ze złem i cień pada na wszystko. Gdy wreszcie Faust zaczyna rozumieć, że to w podążaniu do świadomości kryje się cała mądrość istnienia, że na tym polega ludzka wolność, na przekraczaniu samego siebie – musi spłacić diabłu haracz. Esencją życia jest nieustanny trud przeobrażeń w drodze do celu, do własnego złota alchemicznego, ukrytego w duszy. To olśnienie zaowocowało u Fausta wypowiedzeniem przeklętej formuły: „Zatrzymaj się, o piękna chwilo”. W tym momencie pada martwy. W teatrze świata zatrzymanie się w procesie podążania, znieruchomienie wewnętrzne, przypomina zastygnięcie w sztywności śmierci. Żywe jest tylko to, co elastyczne, dynamiczne i otwarte na zmiany.

Ocalenie;

rosa_redoute
Rozwiera się ogromna paszcza piekieł, z której strzelają krwiste płomienie. W tym samym jednak czasie otwiera się niebo, by wypuścić anioły. Święte siły wszechświata nie dopuszczą do tej śmierci. „Ten, kto do celu w trudzie dąży, w nas zyska ocalenie”. Rozsypując wokół róże mistyczne, które w alchemii są symbolem odrodzenia, anioły ocalają nieśmiertelną cząstkę Fausta w wiecznym kole istnienia i włączają do świadomości kosmicznej. Czerwień róż to barwa kamienia filozoficznego, miłość świata, która pokonuje demony. Diabelskie alter ego Fausta zostaje podporządkowane sile scalonej osobowości. Podświadomość została połączona ze świadomością w procesie przekształceń.  Od tej pory jego dusza będzie się wznosiła coraz wyżej w podążaniu za „wieczną kobiecością”, symbolizującą odradzanie i tworzenie nowych form. Czym jest zatem magiczna entelechia? Wiedzie do niej moc przeobrażeń, która doprowadza do zwielokrotnienia egzystencji. W głębi duszy czekają na naszą decyzję ukryte w niej istnienia, nasze własne twarze, nieskończone odbicia wewnętrznego  ja. Uruchamiając moc przemiany, dajemy im życie, zachowując jednocześnie podstawową cząstkę trwania i wieczności, podobnie jak trwa świat poddany nieustannym zmianom. Księżyc – patron alchemii umiera i zmartwychwstaje w każdym cyklu miesięcznym, podlegając przemianom, staje się przez to naszym nauczycielem istnienia, patronem indywidualnego życia, zgodnie z zasadą związku mikrokosmosu z makrokosmosem. W ten sposób kosmiczny ład uczy nas trudzenia się w przemianie na rzecz własnej wolności, która polega na doskonałej realizacji wewnętrznego potencjału. Człowieczeństwo bowiem to świadomy trud dla wolności, nieustanne dążenie do samego siebie, zdobywane po kawałku, każdego dnia. „To cała mądrość na tym globie: temu w wolności przysługuje życie, kto co dzień ją zdobywać musi sobie”.

Dział: Literatura piękna | Tagi: , , , , , | 1 Komentarz

Gwiezdne ścieżki nocy. J.W. Goethe: „Faust” cz.I

Faust_by_Gounod_Act1_1864_Covent_Garden_lithograph_NGO2p132Mędrzec i mag – doktor Faust, odwieczny mieszkaniec swej gotyckiej pracowni, stracił wiarę w sens swoich wysiłków. Zgłębił wiele dziedzin wiedzy, zdobył tytuły naukowe i zaszczyty, ale na starość poczuł daremność wszystkiego. Lata upłynęły mu na studiowaniu ksiąg, w których szukał tajemnicy istnienia, zajął się nawet magią, aby wniknąć w najskrytsze spoiwo świata, ale wszystko nadaremnie. Wokół stęchły zapach murów pokrytych pleśnią, grube warstwy kurzu leżące na księgach i gęsty mrok okrywający sprzęty. Istna krypta grobowa.  Nicość, smutek jak czerń nocy, bezbrzeżna rozpacz pustki. Szuka w księgach wróżby, otwiera na chybił trafił, pojawia się znak makrokosmosu. Nagły przypływ radości i już czuje wokół siebie wibracje duchów, drżenie powietrza, krążenie sił kosmicznych. Wzywa je do siebie, więc przybywa Duch Ziemi, bo duchy zawsze przychodzą na zaproszenie. Ale to nie ten, innego on ducha nosi w sobie, mierzył wysoko, jednak spostrzegł swoją pomyłkę. Nie jest gotowy na jego przyjęcie. Duch zatem odchodzi. A więc wszystko wraca, ciężar przygniata duszę, ból niespełnienia zmusza go do szukania ulgi w śmierci. Znajduje truciznę, jeszcze raz spojrzeć na komnatę, w której spędził tyle lat, teraz wypić i już nic nie czuć. Z oddali dochodzą go święte dźwięki pieśni wielkanocnych. Zatrzymuje się przy wspomnieniach z dzieciństwa i to go ratuje. Opamiętał się. Czas Zmartwychwstania i radość wielkanocna stworzyły opór wobec śmierci. Wychodzi na ulicę, miesza się z tłumem, wokół zgiełk i gwar, pieni się życie, wylewa bujnie z dziewczęcych wdzięków. Faust tęskni do lotu w przestrzeni, do wyrwania się z więzienia murów i doświadczania życia. Nasycić się światłem, biec za słońcem, poznać żywą naturę i nieskończoność wszechświata. Targają nim sprzeczności. Wie, że ma w sobie dwie natury, a każda chce czego innego, dlatego często ma napady melancholii i ambiwalentne nastroje. Euforia przeplata się z rozpaczą. Taka dusza często przyciąga demony, które w rozdarciu widzą dla siebie mieszkanie.

Mefistofeles;

murnau-faustW nocy do jego pracowni przybywa Mefistofeles, gdyż poczuł dla siebie szansę. Duch negacji, zniszczenia i nicości. Pokrewny Faustowi i jego ciemnej otchłani. Zawsze przybywa to, co do nas należy. Faust pyta go o imię, gdyż imię jest znakiem tożsamości, poznanie imienia daje moc nad tym skrawkiem egzystencji, bo zdradza jej wewnętrzną strukturę. „Cząstka siły mała, co złego pragnąc, zawsze dobro zdziała.” Odpowiedź Mefistofelesa jest niejednoznaczna, umknął w ten sposób władzy nad sobą. Rozciągnął swoje istnienie na cały wszechświat. Teraz oferuje Faustowi swoje usługi. Da mu wszystko, czego potrzebuje do radości życia w zamian za duszę po śmierci. Faust uruchamia całą moc swojego pragnienia, chce wszystkiego, co nie ma końca, co nieuchwytne, chce podążać za wrażeniami, za radością i klęską, niech się zmieniają jedne w drugie, chce wszystkie sprzeczne żywioły w siebie wziąć, miłosną nienawiść, cały ból świata, a swoją egzystencję poszerzyć i zwielokrotnić, aby czuć w sobie całość ludzkiego doświadczenia. Jest opętany nienasyceniem i żądzą życia. Nigdy nie powie – chwilo trwaj, zawsze będzie dążyć i doznawać, wiecznie w ruchu, wiecznie w pędzie niespokojnego ducha. Zawiera umowę z diabłem i jest gotów na wszystko. Diabeł jest jego przeciwieństwem, koniecznym elementem jedności sprzecznych żywiołów. W towarzystwie swojego cienia odbędzie alchemiczną podróż w głąb własnej osobowości, by rozpoznać wszystkie aspekty psychiki i dokonać przemiany. Relacja przeciwieństw zapewnia wieczny ruch, przekształcenia energetyczne, które składają się na życie.  Mefistofeles jest rad ze spodziewanego zwycięstwa: „Wciągnę go w rozhukane życie, w błahe przygody, w grzeszki drobne, niech się szamoce, drży, usycha…” Opór diabła, jego sprzeciw, ironiczna egzystencja, tworzą warunki konieczne do przemiany. Diabelska obecność wytrąca z bezwładu, daje napęd do walki o siebie. W tym sensie Mefistofeles jest sprawcą dobra.

Małgorzata;

James_Tissot_-_Faust_and_Marguerite_in_the_GardenPierwszym krokiem do opętania Fausta jest wciągnięcie go w najciemniejszą sferę popędów i instynktów. Tam czeka na niego pułapka, która ma swój początek w symbolicznej piwnicy Auerbacha, w podziemnym świecie rozpasanych żądz. Pijaństwo, rubaszny humor, dionizyjskie upojenie zmysłów wprowadzają Fausta w pierwszy etap diabelskiej intrygi. Nieznany świat zmysłów otwiera przed nim rozkoszną ciemność, gdzie królują rozkosze ciała, a rozum jest uśpiony. Faust staje przed nieprzeżytym aspektem swojego ja, który trzeba włączyć w proces kształtowania się nowej osobowości. Ale do tego potrzeba młodości i żywotnej energii, więc diabeł prowadzi go do czarownicy, która warzy w kotle czarodziejskie mikstury przywracające młodość ciału. W kuchni czarownicy Faust dostrzega zwierciadło, w którym wabi go cudowne odbicie kobiecego piękna. Jest to zjawa ukryta w jego własnej podświadomości, aspekt wewnętrzny, anima, lustrzane odbicie żeńskiej energii. Jedna z wielu własnych twarzy Fausta. Migocząca pokusa pełna tajemnych obietnic i rozkosznych wyobrażeń. To Helena, marzenie Fausta, niedościgłe, oddalone, archetyp wiecznego podążania za ideałem duszy. Na razie jednak będzie to Małgorzata, którą zaraz potem spotyka na ulicy i płonie żądzą jej posiadania. Mefistofeles mu to ułatwi, wie, że Fausta najbardziej spęta grzech uwiedzenia, stanie się wtedy bardziej uległy diabłu, przejdzie bowiem  w ten sposób na jego stronę.  Czysta i niewinna dziewczyna, zatem tym bardziej pożądany kąsek. Nie można jej skłonić do spotkania, więc trzeba użyć podstępu. W jej domku diabeł chowa szkatułkę pełną klejnotów, ma to pobudzić jej ciekawość, skłonić do uległości. Kolejne intrygi wreszcie przynoszą pożądany skutek, spotkanie staje się faktem. W ogrodzie rozkwita miłość między obojgiem, potem kilka następnych spotkań i czar zaklętej namiętności rzuca przekleństwo na ich dalsze losy.
Ale jeszcze jest czas, zanim nastąpi spętanie, można jeszcze się cofnąć. Faust stoi przed wyborem, udaje się zatem do jaskini, ukrywając się przed diabłem, aby zastanowić się nad sobą. Jaskinia jest szczeliną w głębi ziemi, a wchodzenie do niej jest symbolicznym powrotem do ziemi, z której przychodzi życie, do łona matki. Tutaj można się komunikować z własnym początkiem, bo tutaj są ukryte wrota do innego świata. Tam, kontaktując się ze sobą, odnajduje Faust swoją żądzę podniecaną przez diabła i swoją ostatnią chwilę wolności. W powietrzu drżą skłębione myśli, Faust wie, że doprowadzi Małgorzatę do klęski, czuje zarysowującą się tragedię, ale jest nieprzytomny z pragnienia, liść miotany huraganem, bezradny i słaby. Podobnie wygląda stan Małgorzaty. Tęsknota wypełnia ją całą, nie ma jej już w sobie, nie czuje własnego życia, stała się stosem czekającym na płomień. Gdy w końcu nadszedł, jej życie skończyło się, strawione przez ogień. Lawinowy pęd tragicznych zdarzeń staje się ponurą konsekwencją odurzenia miłosnego. Hańba dziewczyny wychodzi szybko na jaw, matka umiera ze zgryzoty, brat zostaje zabity w pojedynku o jej skalaną cześć, a ona sama morduje swoje nowo narodzone dziecko. Mefistofeles swoją ironią podważa sens tej tragedii, sprowadzając świat do groteskowych czynów marionetkowych ludzi pociąganych za sznurki przez prymitywną moralność małomiasteczkową, która jest najokrutniejszym narzędziem przemocy wobec człowieka. W całym dramacie Diabeł będzie obnażał pustkę form społecznych, absurdalność polityki i kłamstwo życia w społeczeństwie. W tym sensie zatem stanie się lustrem świata i demaskatorem złudzeń, satyrycznym prześmiewcą i szyderczym ironistą.

Noc Walpurgi;

62-03WiZ12Mefistofeles zaprasza Fausta do swojego królestwa chaosu i dzikiego żywiołu. Noc Walpurgi odbywa się 30 kwietnia i jest pogańskim świętem płodności w górach Harcu. Wtedy czarownice i siły nieczyste zgromadzone wokół szatana świętowały  coroczny sabat. W strefie snów i czarów, wśród moczarów i uroczysk widać poskręcane korzenie drzew jak żmijowiska, z otchłani jarów wydzielają się smrodliwe wyziewy i buchają ognie piekielne. Wokół rozbrzmiewają wrzaski wiedźm lecących na miotłach na Łysą Górę. Towarzyszą im strzygonie i strzygi – demony dzieciobójcy i wszelkie czarcie nasienie. Wiedźma Tandeciarka rozkłada w swoim kramie narzędzia tortur ze starych czasów, bo nie nadąża za nowościami. Okrucieństwo świata jest coraz bardziej wyrafinowane. Dalej widać Lilit – demoniczną pierwszą żonę Adama, to zły duch matek, pożerający noworodki. Wszystkich ogarnia szał seksualny, orgiastyczne tańce i obsceniczne gesty, sprośne dowcipy – dionizyjski żywioł wylewa się na uczestników. Świat ma tu swoją antyformę, paradoksalny odpowiednik utkany z ciemności. Wszystkie grzechy ludzkości przybywają na sabat, odtrącone zło, które chce tej jednej nocy zaistnieć, tańczyć w upojeniu. Pokraczne widziadła, wściekłe chimery i obrzydłe stwory mają tu przez jedną noc prawo do życia. Postaci alegoryczne, przedstawiciele polityki, kultury i cywilizacji również uczestniczą w diabelskich dionizjach. Wszyscy naznaczeni grzeszną naturą, skażeni słabością, pęknięci w sobie.  Nagle Faust dostrzega bladą Małgorzatę, skąpaną w poświacie księżycowej, widziadło jest Meduzą, jedną z trzech Gorgon, która swoim spojrzeniem zamienia ludzi w kamień. Na jej szyi widnieje cienka, czerwona linia, znak upiora. To Faust wspólnie z diabłem naznaczyli ją upiornością, strącili w otchłań zbrodni. Pierwsze doświadczenie Fausta w jego nowym życiu obróciło się przeciw niemu. Poznał smak własnej ciemności.  Straszne uczucie przeszywa Fausta, ból i wspomnienie rozkoszy, drży ciało i chwieje się dusza, cięta ostrzem lęku.  Zjawa pojawia się w jego umyśle,  dręczonym przez męki wyrzutów sumienia. Widziadło wyemanowało z  duszy, przybrało postać cierpiącej piekielnicy i wytrąciło go z równowagi. Wie, że jest współwinny jej krzywdy i zbrodni, którą popełniła. Dowiaduje się, że w  więzieniu  oczekuje na karę śmierci. Groteskowa scena Nocy Walpurgi sąsiaduje z tragizmem Małgorzaty obłąkanej z cierpienia, ściętej niewysłowionym bólem, oczekującej na karę. Gdy Faust za pomocą czarów dostaje się do więzienia, aby ją uwolnić, ona nie zgadza się wyjść z nim. Śmierć już nią zawładnęła, już czai się w niej, szaleństwo wycisnęło na niej mroczne piętno, wolna może już być tylko w śmierci.
Faust z własną nocą Walpurgi w duszy, z krwawym piętnem odpowiedzialności za krzywdę Małgorzaty, udaje się w swoją dalszą podróż alchemiczną. Wszystkie bowiem jego doświadczenia opisane w cz.II  staną się procesem alchemicznej transmutacji, zmierzającej do stworzenia kamienia filozoficznego, duchowego złota. Jednak  sam Faust w chwili iluminacji rzekł do siebie: „Wprzód poznasz gwiezdne ścieżki nocy”, ciemność własna jest bowiem koniecznym etapem do procesu przemiany. Największa otchłań prowadzi do szczytów.

Alchemia;

w500Podstawą alchemii jest Tablica Szmaragdowa Hermesa Trismegistosa i inne pisma hermetyczne pochodzące z Egiptu. Dzieło Goethego, które powstawało przez całe jego życie, stało się zapisem alchemicznej przemiany człowieka podążającego do doskonałości duchowej. Alchemicy zmierzali do transmutacji metali w złoto, ale alchemia była również dążeniem do przemiany duszy w symboliczne złoto.  Hermetyzm głosi najważniejszą z prawd istnienia: Jak na górze, tak na dole i jak na dole, tak na górze. Oznacza to konieczność zjednoczenia w człowieku sił wyższych z niższymi, gdyż cały proces tworzenia się energii życiowej polega na wznoszeniu się z ziemi do nieba i ponownemu zstępowaniu na ziemię. Tym sposobem, jak głosi tekst Hermesa, człowiek posiądzie chwałę całego świata i oddali od siebie wszelką ciemność. Oba aspekty – ciemność i światło – są reprezentowane przez Księżyc i Słońce, z nich pochodzi wszystko, co istnieje.
Faust na razie poznał jedynie moc Księżyca, który jest patronem wiedzy tajemnej, towarzyszył mu on zawsze w czasie jego nocnych eksperymentów alchemicznych w pracowni. Symbolika nocy, ciemności, sekretnych treści ukrytych w podziemnych korytarzach umysłu, zostaje w dziele Goethego skonfrontowana z koniecznością połączenia się ze światłem słonecznym i odrodzeniem. Faust przeprowadza analizę swojego życia w noc Wielkiej Soboty, słysząc pieśń Zmartwychwstania, odrodzenia i powstania ze śmierci. Podobnie – Noc Walpurgi odbywa się w czasie odrodzenia wiosennego, jest to święto płodności,  zbliżającej się obfitości natury, strzelającego w górę płomienia życia. Są to niewątpliwie znaki alchemicznej wiedzy o połączeniu przeciwieństw w jedność, warunek doskonałości. Zaślubiny Słońca i Księżyca są w Nocy Walpurgi ukryte w sztuce teatralnej, wystawianej na Łysej Górze. Ukazuje ona złote gody Oberona i Tytanii, mitologicznych władców elfów, w przewrotny sposób. Złote gody odbywają się bowiem nie po pięćdziesięciu latach razem, lecz jako połączenie osobnych dotąd, przeciwstawnych bytów. Towarzyszy temu cały świat groteskowych postaci, gdyż w grotesce następuje doskonałe połączenie tragizmu i komizmu w pełnię jedności. Dzieło Goethego jest bowiem literackim i filozoficznym źródłem wiedzy o alchemicznej tajemnicy istnienia.

Wiadomości o alchemii pochodzą z książki – Andrea Aromatico, Alchemia. Nauka czy magia, G+J, Warszawa 2002;

Dział: Literatura piękna | Tagi: , , , , | Wyślij komentarz